Zeszyty Komiksowe #20
October 14, 2015
Take a closer look at the first page.
Did I ever tell you the definition of insanity?
Well, yes, yes I did. Twice already. Here and here.
My take on this challenge is a bit different than what Scott McCloud proposes. Yes, I did create a 24-page comics in 24-hour span, that was on my first attempt in 2011, and right then this particular challenge lost it’s meaning because of the fact that I achieved it. Since then my take on this whole idea is this: create for 24 hours. The main condition is time, not number of pages. I’d rather create few pages but of high, printable quality, than a 24-page half-assed, rushed through comics that will be good for nothing actually. And that’s what I’ve been doing since 2011. This year I wanted to create a 4-page Rewolucje short, as I was asked by Andrzej Baron for something for his Znakomiks magazine. Last year I learned that creating one Rewolucje page takes about 6 hours, so the timing was perfect. The first page however (shown below) took me 7.5 hours. Luckily, that was the main establishing shot, most detailed opening of the short. Latter pages were simpler to create and I finished all of this around 5:30 A.M. Since I had few hours left I also created a cover for a 24-hour comic book anthology, as asked by the publisher and organizer of the event. You can also check it out below. Besides that I’m posting photos I’ve been taking more or less hourly through entire 24 hours (well, 20, since I split after 8 A.M. when I had literally nothing more to do). So here it is. The insanity.
Taki już ze mnie przyziemny chłopak, czyli uwagi o ewolucji Rewolucji.
Rewolucje Mateusza Skutnika to dziś stały element komiksowej rzeczywistości w Polsce. Mniej więcej raz do roku ukazuje się kolejny tom tej serii. Sprawia ona przez to wrażenie zjawiska niezmiennego, jednak gdy przyjrzeć się jej bliżej, widać, jak ciekawą artystyczną drogę przeszedł wraz ze swoim komiksem gdański autor. Różnica stylu graficznego pierwszego, wydanego w 2004 roku, i ostatniego tomu Rewolucji bije po oczach. Skutnik z Paraboli – to dość oczywiste – sprawia wrażenie artysty nieopierzonego, jakby dopiero wyrosłego z zinowego rysowania i powoli odchodzącego od charakterystycznych dla niego wówczas swawolnych bazgrołów piórkiem, które płynnie łączyły się na planszach w kadry. Jednak mimo że pierwszy tom Rewolucji był rysowany cienką i nieco rozedrganą kreską, widać było u autora dyscyplinę w kadrowaniu i dbałość o wygląd planszy. Ten dawny Skutnik to rysownik zostawiający w obrazkach dużo pustego miejsca, mniej dbający o szczegóły w tle, potrafiący też jednak zagrać kolorystyką tak, że pustka kadrom nie wychodzi na złe, ale dodaje opowieści onirycznej atmosfery. Choć też trzeba przyznać, że Skutnik w Paraboli miejscami potrafił być do bólu szczegółowy – rysując wnętrze biblioteczki domowej jednego z bohaterów lub dopieszczając każdą dachówkę na kadrach przedstawiających budynek mieszkalny. Autor płynnie poruszał się między tymi dwoma biegunami, zachowując przy okazji względną spójność świata przedstawionego.
Pomysł na serię Skutnik oparł na krótkich historyjkach, które po czterech tomach połączyły się w całość, ale nie było to pierwotnym zamysłem twórcy. Miały to być po prostu trochę oniryczne opowieści osadzone w steampunkowym świecie, które łączyły się ze sobą w taki sposób, że ostatnia scena jednej stawała się początkiem następnej albo przenikały się ze sobą, odsłaniając inne strony rzeczywistości. W Rewolucjach od początku chodziło o wynalazki – rakietę, która przebiła nieboskłon i spowodowała deszcz żab (co zresztą zostało rozwinięte w jednym z nowszych tomów serii, Rewolucjach w kosmosie), trumnę wchłaniającą nieboszczyka, maszynę przenoszącą przedmioty na odległość – a także o zaskakujące zbiegi okoliczności (tajemniczy nurek mógł okazać się w jakiś sposób powiązany z pochmurnym kapłanem potrąconym na ulicy przez roznosiciela gazet). Skutnik tworzył, niczym surrealiści, nieoczywiste, a zarazem uderzające połączenia między wątkami. Lekko podśmiewał się przy tym z samej natury naukowych rozpoznań – z wizji nieba, które może zostać przebite przez prymitywny statek kosmiczny (tak samo jak pobłażliwie traktujemy dziś teorię geocentryczną albo dawne przypuszczenia, że na krańcu świata żyją człekokształtne potwory lub też sam fakt, że płaska Ziemia ma gdzieś koniec).
Pod pewnymi względami tamten Skutnik z pierwszej dekady XXI wieku był bardziej intrygujący niż ten dzisiejszy. Obrazki miały więcej świeżości, były lżejsze. Użycie karbowanego papieru w późniejszych, oprawionych w twarde okładki tomach dodało ilustracjom powagi i dojrzałości. To samo można powiedzieć o grubszej kresce, wraz z którą mniej urozmaicone stało się także kadrowanie. Dziś na planszach Skutnika jest więcej postaci stojących przodem, niemal na baczność, nastąpiło tu jakieś – by tak rzec – usztywnienie stanowiska, jednocześnie twarze bohaterów zyskały więcej ludzkich cech, bogatszą mimikę (choć Skutnik wciąż nie jest zbyt wylewny pod tym względem) i wyraźniej zarysowane oczy. Dialogi zyskały przy tym więcej życia, a riposty stały się bardziej cięte, co przełożyło się na ogólne pogłębienie charakterów postaci. Kadry są gęstsze, autor rzadziej wpuszcza do nich wszechobecne wcześniej świeże powietrze – najczęściej gdy chce zatrzymać akcję w całostronicowym ujęciu. Ogólnie mniej w Rewolucjach odrealnienia – przynajmniej na poziomie graficznym – a więcej twardego stąpania po ziemi.
To ostatnie dotyczy też fabuł. Skutnik postanowił domykać swoje opowieści, zamiast zostawiać, jak na początku, posklejaną z fragmentów całość pełną niedopowiedzeń. Może to efekt współpracy z Jerzym Szyłakiem przy dwóch albumach (Rewolucje na morzu i Rewolucje we mgle), w których zwarte opowieści o wyrazistej strukturze pojawiły się po raz pierwszy w ramach tej serii. Chyba na dobre uziemiło to Rewolucje, bo nawet kolejny album, stworzone już bez Szyłaka Rewolucje w kosmosie, mimo że składał się z osobnych mniej lub bardziej surrealistycznych historyjek, to nie miał dawnej ulotności, widać za to było w nim dążenie do fabularnej konkluzji, ostatecznie trochę rozmytej. Rewolucje po śniegiem są natomiast rozbudowaną anegdotą. Rzecz dzieje się zimą w małym miasteczku, gdzie najbardziej oczekiwanymi wynalazkami są narzędzia do odśnieżania (przynajmniej zimą). Jedno z nich się psuje, a zagadkę dotyczącą istoty problemu musi wyjaśnić miejscowy inspektor do spraw odśnieżania. Nie zdradzając zakończenia, powiem tylko, że błyskotliwy koncept Skutnika (i inspektora) zasadza się na dokładnych wyliczeniach fizycznych i wyjaśnieniach, co, jak i w jakich warunkach można przenosić w czasie i przestrzeni. Autor jak zawsze krąży wokół nauki, ale po raz pierwszy dostarcza twardych matematycznych dowodów. Trzyma to opowieść jeszcze bliżej ziemi i nie pozwala jej odfrunąć do cieplejszych krajów.
Przemysław Zawrotny
(Tekst ukazał się w Zeszytach Komiksowych nr 20, październik 2015).
Mateusz Skutnik wyspecjalizował się w tworzeniu oryginalnych historii silnie zakorzenionych w konwencji SF. Najsłynniejszym dziełem niezwykle efektownego artysty jest cykl Rewolucje, stanowiący połączenie: ery silnika parowego, epoki wielkich odkryć, steampunku, suspensu, kryminału, a nawet grozy. Seria aż skrzy się od umiejętnie poprowadzonych, intrygujących postaci i niekonwencjonalnych rozwiązań fabularnych. Rewolucje. Pod śniegiem to już dziewiąty album z perypetiami pociesznych stworków, w umiejętny sposób nawiązujący do teorii o podróżach w czasie oraz teleportacji.
W pierwszych pięciu albumach twórca Blakiego zaprezentował gros ściśle ze sobą powiązanych nowel. Wynalazki pojawiające się w tych opowieściach, niejednokrotnie okazywały się zdradliwe, a ich pomysłodawcy ponosili surową lekcję za swą brawurę i nieprzemyślane decyzje. Od szóstego tomu można zaobserwować wyraźną zmianę w konstruowaniu fascynującego cyklu. Mamy tu do czynienia z zamkniętymi fabułami oraz nieustanną zmianąkonwencji.
Rewolucje. Na morzu to rasowy dreszczowiec, subtelnie nawiązujący do Ptaków Hitchcocka oraz popularnych filmów katastroficznych. Plejada nietuzinkowych bohaterów, na czele ze sprytnym kryminalistą i pochłoniętym kamerzystą, gwarantuje rozrywkę na wysokim poziomie. W kolejnej części (We mgle), Skutnik czerpie pełnymi garściami z konwencji czarnego kryminału spod znaku Raymonda Chandlera oraz postaci Sherlocka Holmesa. Oniryczna atmosfera oraz symultaniczna historia rozgrywająca się na wąskich paskach kolejnych stron komiksu to najmocniejsze punkty siódmej części Rewolucji. W kosmosie stanowi powrót do korzeni – to finezyjna, wielowątkowa historia, prezentująca odwieczne marzenie człowieka o kosmicznych wojażach. W albumach tych wsparli go inni twórcy: doświadczony scenarzysta Jerzy Szyłak (tom szósty i siódmy) oraz redaktor prowadzący Kultury Gniewu, Szymon Holcman.
Protagonistą komiksu Pod śniegiem jest niepoznany z imienia mężczyzna – fachowiec od zadań specjalnych, posługujący sięw swej pracy ponadprzeciętnym intelektem oraz dedukcją. Właśnie zlecono mu następną trudną pracę, związaną z przybyciem niedoświadczonego nowicjusza, van Tromppa. Młody konstruktor uważa, że nie popełnił żadnego błędu, a całe zamieszanie związanie jest ze zręcznym sabotażem, którego padł ofiarą. Detektyw rozpoczyna prywatne śledztwo, mające na celu ustalenie winowajcy wypadku. W trakcie prowadzonych oględzin odnajduje zmurszałą sondę szpiegowską. W całą sprawę zaangażowani zostają dwaj uznani naukowcy – profesor Everett, światowej klasy spec od podróży do innych wymiarów oraz profesor Le Flombeur, zajmujący się teleportacją. Zwieńczenie dochodzenia będzie przewrotne i dość logiczne.
Recenzowany album to stosunkowo prosta, jednotorowa historia, rozgrywająca sięw krótkim odcinku czasowym, w mieście pogrążonym w śnieżnym otępieniu. Okazuje się, iż bohaterowie cyklu posiadają zdolność przesypiania całej zimy, a przetrwanie hibernacji zapewniają im kroplówki monitorowane przez pracowników szpitala. Główny bohater komiksu dba o bezpieczeństwo śpiących, zapewniając również ochronę przed złymi warunkami pogodowymi tym którzy nie zdecydowali się pogrążyćw hibernacji. Ponownie pierwszorzędnie wypadają nowi bohaterowie serii – głównie profesor Everett oraz przenikliwy śledczy.
Postacie przewijające się w poszczególnych zeszytach należą do człekokształtnych istot o kocich uszach i zmizerniałych sylwetkach. Bardzo dobrze wypadają ich stroje – zgodne z epoką wiktoriańską, a także cudaczne wynalazki. Recenzowany album skąpany jest w zimnych barwach – dominująca kolorystyka to: błękit, fiolet i purpura. Skutnik po mistrzowsku ukazuje całostronicowe, pełne detali kadry, takie jak panorama zaśnieżonego miasta, czy scena nieprawdopodobnej zimowej podróży na wielbłądach. Wisienką na torcie jest bezbłędna kreacja van Tromppa oraz dwóch szacownych naukowców.
Komiks Rewolucje. Pod śniegiem prezentuje się bez zarzutów. Nie jest to może najlepsza część serii, ale solidna opowieść, ważny element w majestatycznej układance, tworzącej bogate uniwersum wynalazców.
Mirosław Skrzydło
Le grand développeur de jeux polonais Mateusz Skutnik est allé faire un tour à Montaigut-le-Blanc (Puy-de-Dôme) pour les vacances. Il y a vu des ruelles en pente, des tas de bois pour l’hiver, un banc, des chardons, des vieilles portes, des vieilles pierres, et un paquet de toiles d’araignées. Comme il l’avait fait ces dernières années à Venise, Bologne ou Dubrovnik, il a soigneusement photographié en plan d’ensemble et en très gros plan toutes ces petites vieilleries qui donnent son âme au village.
Skutnik a reconstitué une balade virtuelle permettant de cliquer sur certains détails pour les agrandir, et a caché dans les recoins sombres 10 gnomes et un troll. Il s’agit de les retrouver. Prenez votre temps.
Camille Gevaudan.
~~~~
The great polish game developer Mateusz Skutnik came to visit Montaigut-le-Blanc (Puy-de-Dôme) for his holidays. There, he saw little streets, pile of woods for the winter, a bench, some thistles, old doors, old rocks and a bunch of spider webs. As he did it these past few years with Venise, Bologna or Dubrovnik, he carefully photographed in wide shot and close-up of all of these little old things that give the village a soul. Skutnik recreated a virtual stroll that allows us to click on certain details to enlarge them, and hid in the dark corner 10 gnomes and one troll. You’ll have to find them all. Take your time.
Translated by Diane Lemoine.
~~~~
El gran desarrollador de juegos polaco Mateusz Skutnik vino a visitar Montaigut-le-Blanc durante sus vacaciones. Allí vió calles eatrechas, una pila de madera para el invierno, una rama, algunos cardos, antiguas puertas y piedras y un puñado de telarañas. Tal y como hizo otros años en Venecia, Bolonia o en Dubrovnik, fotografió cuidadosamente de lejos y de cerca todos esos pequeños y antiguos detalles que le dan alma al pueblo. Skutnik ha recreado un paseo virtual que nos permite clicar ciertos detalles para ampliarlos y ha escondido en rincones oscuros 10 gnomos y un troll. Tendrás que encontrarlos a todos. Tómate tu tiempo.
Translated by Silvia Rodriguez.
So, guys, here’s the thing.
As you probably know, sometime ago I asked you to send me questions that you think should be addressed in the upcoming Submachine 10. Your response was swift, precise and… uhm… avalanche-like? Not sure if that’s the right expression. Anyway. I’ve collected 112 questions, and as you can imagine, I will not be able to answer them all in the upcoming game. Not even close. Maybe I should just write a book about Submachine. Like a dictionary, or digest.
I’m pretty sure I will cover some of those questions in Submachine 10, however I believe rest of them will have to wait for standalone Submachine games that will come later on. Those, while being stripped from the main storyline, will have plenty of room to discuss all those subjects in question. So, more Submachines, yay.
Here’s the full list of Submachine questions I’m supposed to tackle:
„10 Gnomes in Montaigut-le-Blanc” jest bodaj pierwszą grą, którą Mateusz Skutnik zrealizował w wyniku osiągnięcia przyzwoitego (jak dotąd) wyniku swej akcji w serwisie Patreon.com. W dodatku dostępna jest za darmo (zip), w full HD (1920×1080), ukończona dwa miesiące przed początkowym planem.
Montaigut-le-Blanc to niewielka miejscowość w centralnej Francji, w regionie Owernia. Autor gry bawił tam i zdjęcia robił w lipcu zeszłego roku. Dla tych, którzy zachwycą się widokami na zdjęciach, podał również współrzędne geograficzne: 45.58619 / 3.08952.
Gra jest bardzo prosta, bazująca na pięknych, czarno-białych fotografiach ukazujących widok ogólny i coraz bliższe szczegóły pewnej kamienicy. Przejeżdżając kursorem po obrazku, znajdujemy miejsca aktywne (kursor zmienia kształt), w które kliknięcie pozwala na zbliżenie, podejrzenie szczegółów detalu – czasami jest to ujrzenie pod innym kątem, czasem obrót w miejscu, do tego dochodzi oczywiście także powrót do poprzedniej lokacji / poprzedniego kadru. Gdzieś tam, w szczelinach, dziurach, zakamarkach, schowało się tytułowe 10 gnomów… i nie tylko! Białe, brodate postaci nie zawsze są zadowolone z zakłócania ich spokoju – choć zwykle machają radośnie na nasz widok, czasem pogrożą pięścią.
Kliknięcie w krasnala zapala kolejną lampkę u dołu ekranu, przypominając, ile jeszcze przed nami… A czas upływa! Choć tym razem na przejście całości i wykrycie wszystkich brodaczy nie wyznaczono limitu minut, można wstrzymać upływający czas, by mimo potrzeby oderwania się od ekranu uzyskać lepszy wynik. Można także przełączyć się z domyślnego trybu fullscreen na tryb okienkowy i grę pomniejszyć (choć w ten sposób gracz sam sobie utrudnia zadanie), można włączać i wyłączać ambientową muzykę i dźwięki towarzyszące klikaniu. Czy wycieczka po Montaigut-le-Blanc składa się z mniejszej niż zazwyczaj ilości lokacji (z pewnością nie zerknąłem do wszystkich…), czy też zacząłem dochodzić do wprawy w łowach na małe białe stworki – dość powiedzieć, że „10 Gnomes in Montaigut-le-Blanc” jest pierwszą w swym cyklu, którą ukończyłem w przyzwoitym czasie za pierwszym podejściem.
Trzymamy kciuki za dalsze powodzenie akcji w serwisie Patreon.com i czekamy na kolejne obiecane gry.
Autor: Wojciech Gołąbowski