Blaki,recenzja w Gazecie Wyborczej


‘Blaki’ to najnowszy album komiksowy autorstwa Mateusza Skutnika. Znalazły się w nim krótkie historie o tytułowym Blakim, myślicielu i malkontencie. Scenariusze do poszczególnych opowieści pisali Mateusz Skutnik i Karol Konwerski.

Tom ‘Blaki’ zawiera kilka krótkich, czasem wręcz jednoplanszowych historii, których bohaterem jest tytułowy Blaki. Z wyglądu przypomina trochę mistrza Yodę z ‘Gwiezdnych wojen’, wciśniętego jakby na siłę w czarny prochowiec albo za długi sweter. Z usposobienia jest kimś, z kim czasem bardzo chce się być, ale już po chwili marzy się tylko o tym, żeby zapadł się pod ziemię. Bo Blaki jest z jednej strony wrażliwym, błyskotliwym i dociekliwym myślicielem, ale z drugiej – nieznośnym malkontentem, potwornym nerwusem i uciążliwym frustratem.W kadrach kolejnych historii rozważa sens istnienia pieniędzy czy też bolesne aspekty przemijania i zapominania, wsiadając do pociągu zastanawia się, jak trudne są rozstania i świadomość, że każde spotkanie może być tym ostatnim. W wielu sytuacjach przekonuje się, że od czasu do czasu na rzeczywistość warto spojrzeć inaczej niż zwykle, bo potrafi ona wtedy objawić zupełnie niespodziewane oblicza. Ale i sam bardzo szybko, czasem dosłownie z kadru na kadr, z zamyślonego romantyka, z filozofującego obserwatora świata, potrafi stać się nieznośnym utrapieniem: do wściekłości doprowadzają go niezawinione przez nikogo drobiazgi, potrafi z niechęcią odburknąć nawet tym, którzy chcą dla niego jak najlepiej.Obu autorom scenariuszy, samemu Skutnikowi i Karolowi Konwerskiemu, udało się stworzyć bardzo wyrazistą i budzącą emocje postać. Blaki potrafi zaciekawić i zafrapować czytelnika swoimi rozmyślaniami, ale potrafi też dopiec do żywego swoim nieznośnym stylem bycia.

Jeszcze bliższa czytelnikowi staje się ta postać za sprawą świata, w którym umieścił go Skutnik. To chyba nie wymyślone krainy, równoległa rzeczywistość, stworzona na potrzeby cyklu ‘Rewolucje’. Przyglądając się uważnie poszczególnym kadrom bardzo łatwo znaleźć w nich ślady współczesnej polskiej codzienności: Blaki z upodobaniem podróżuje pociągami, zdarza mu się wizyta na piłkarskim stadionie, używa komputera czy zwykłego czajnika elektrycznego. Nietrudno także odkryć kilka drobnych gdańskich tropów – np. charakterystyczny kształt wiaty na przystanku autobusowym czy zarys oliwskich kamienic w tle.

‘Blaki’ to album znacznie mniej jednorodny i spójny od ‘Monochromu’, za to o wiele bliższy rzeczywistości. To kolejna ważna praca w dorobku gdańskiego rysownika.

Przemysław Gulda
Gazeta Wyborcza 29-11-2005, wtorek



Blaki, recenzja w Przekroju


A jednak nie jesteśmy sami we wszechświecie.

Jakiś czas temu rozmawiałem z wydawcą komiksów z pewnego europejskiego kraju o bogatych komiksowych tradycjach. Zapytany, czy jest jakiś polski album, który chętnie by wydał u siebie, wzruszył tylko ramionami i powiedział: – W waszych historiach jest za dużo fantastyki, chowania się za gatunkami i schematami. A mnie najbardziej interesują rzeczy współczesne, o tym, co tu i teraz. Myślę, że ‘Blaki’ mógłby mu się spodobać.

Komiks Mateusza Skutnika i Karola Konwerskiego to zbiór kilku opowieści o tytułowej postaci. Wiecznie ubranym na czarno, oddającym się refleksjom i przemyśleniom na dowolny temat i w dowolnej chwili człowieczku o dość nietypowej fizjonomii (jak na człowieka, bo raczej dość zwyczajnej dla Skutnika, twórcy między innymi świetnej serii ‘Rewolucje’). Nękanym kilkoma obsesjami, paranojami, niepozbawionym wad i słabości. A mimo to dającym się lubić i budzącym sympatię. No bo jak tu nie lubić samego siebie?

Ja też zaocznie wydaję 10 milionów wygranych w totka, zanim uda mi się trafić choćby trójkę. I też wolałbym tej fortuny nigdy nie wygrać, bo to nie dość, że zmiany wielkie, to jeszcze znak niechybny, że ktoś tam, w górze, ma na nas oko. A to niedobrze. Jadąc pociągiem, również odbywam hipotetyczne rozmowy z ludźmi, do których jadę, i czasem trafi mi w ręce stary notatnik będący osobistym wehikułem czasu. To myślowe pokrewieństwo z Blakim osłabia trochę odkrywczość jego przemyśleń, ale dostajemy w zamian coś chyba lepszego – poczucie bezpieczeństwa wynikające ze świadomości, że jednak nie jesteśmy sami we wszechświecie.

Autorzy ‘Blakiego’ zdecydowali się na dość karkołomny i odosobniony w naszym pejzażu komiksowym krok. Postanowili nie wspierać się protezami w postaci atrakcyjnych gatunków, zrezygnowali z fabuł pełnych akcji, kulminacji i mocnych point. Postawili na introspekcje, wyciszenie, subtelny i nienachalny humor oraz – uwaga, słowo rzadko pojawiające się w kontekście komiksów – liryzm. Ze wszystkimi tymi elementami doskonale współgra strona graficzna tego ładnie wydanego albumu. Przez rysunki przetacza się cała gama jesiennych odcieni szarości, a drugi plan to pełen jest szczegółów, to delikatnie rozmyty, jakby obserwowany przez pokrytą deszczem szybę.

Jeśli ktoś z powyższego opisu wnioskuje, że w ‘Blakim’ nic się nie dzieje, spieszę wyprowadzić go z błędu. W komiksie Skutnika i Konwerskiego dzieje się bardzo wiele i to tak, jak w sztuce dziać się powinno: na styku dzieło – czytelnik. Z dziania tego z kolei wynikają przeróżne emocje. Na przykład nostalgia i odrobina żalu, że brak mi czasu na to, by rano, przy śniadaniu, choć przez chwilę pomyśleć o wpływie czajnika na życie kosmosu.

Szymon Holcman
Przekrój, listopad 2005



Blaki, recenzja w Chichocie


Różne ludzie szanują pierdoły, różnymi innymi pierdołami zaprzątają sobie życie. Auto, empetrójki, dom, koszula w rombiki, satelitarny talerz, talerz pełen zupy, kariera, uszczelka do spoilera. Wszystko ważne, potrzebne i często pilne, a problemy palące. I robi się w życiu niezły bajzel. No bo tak powiedzcie drodzy państwo sami, czy ta darwinowska ewolucja to nas przystosowała do dzisiejszego pędu cywilizacji? Do popędów nie dała rady przez kilkaset tysięcy lat – homo erectus to już stary chłop, a my nadal nad popędami nie panujemy, a co tu dopiero o pędzie cywilizacyjnym mówić. Eh. Jeszcze stokilka lat temu maszyny parowe były ekstra-turbo-nowoczesne. Ludzie czy wy nie widzicie, jak ekstremalnego przyspieszenia nabiera nasza egzystencja, a jak niewiele pszyspiesza nasza psyche? Dlatego czasami warto się na chwilę zatrzymać, poodpoczywać, nawet pomyśleć warto. Przyczynkiem do tego doskonałym jest właśnie Blaki. Nieśpiesznie z nutką melancholi, nie kryjąc absurdów codzienności wprowadza nasze serce lektura w przyjemny, nieco hipnotyczny stan zadowolenia, że się jest jednak tym człowiekiem, co żyje, myśli, kocha i głupoty robi. Ba w tym stanie głupoty znikają, a wszstko nabiera magicznego, transcendentnego znaczenia. Tu serce bryka wokół czajnika. Dosłownie – z tej prostej czynności zagotowania odrobiny wody na herbatę autorzy poprzez opowieść o tajnikach indukcji elektromagnetycznej przenoszą nas w świat wrażliwości i urokliwych wspomnień. Niby głupoty, a jednak coś. Czarują nas i w innych opowieściach, choćby tak: podczas wywieszania prania bohater spotyka porzucone stare krzesło i dzieki temu oddając się myśleniu niemal odbywa podróż w rejony sensu istnienia wszechrzeczy. W pewnym momencie leży w trawie i wgapia się w przewody elektryczne biegnące ze słupa i myślą wybiega hen hen w swoistej filozofii istnienia i zrozumienia bytu: ‘Zauważasz że masz dach… że z tego dachu leci drut… i ciągnie się aż do tamtego słupa. A potem… No własnie dokąd?… Do tych co podsłuchują… Ee, niee… Do tych których ty podsłuchujesz… Też nie… Nigdzie. Jeśli ten drut leci donikąd… to ciepła woda w kaloryferze jest znnikąd. Mięso w plastykowych woreczkach w sklepie… znikąd. Kupa w klozecie leci donikąd.’ Kopie synapsy historia inspirowana instytucją PKP. Gdzie przeżywamy oczyszczające umieranie (wato zawsze troche poumierać, bo to uszlachetnia). Bawią Ptaki, Drzewo czy Nerwy. Bawi i raduje tutaj całe widzenie świata bez iluzji, bez lęku, szczere i serdeczne. To dobre chłopaki ci autorzy, miłe i wierzące – znaczy nie wiem czy w religię/boga, ale w człowieka na pewno i to nie tak pokracznie, że człowiek to coś wielkiego. Nie, wierzą, że ta pokraka i jego pierdoły coś znaczą na świecie. I to jest fantastyczne, bo to we mnie wierzą i w ciebie czytelniku. I to mnie w Blakim nastraja optymistycznie. No mówię wam, autorzy łapią najmniejsze okruchy egzystencji w magiczne sidła swej wyobraźni i tak przetwarzają, ilustrują, że pozwalają im odlatywać w rejony zupełnie nispodziewane, intelektualnie eleganckie i odważne, emocjonalnie przeurocze i nacechowane ciepłem, wrażliwością. Po lekturze chce się żyć, i jest pięknie. Ja tak mam po Brunonie Schulzu i Toporze, czyli pewnie normalny nie jestem. I tak jest pięknie.

A bym zapomniał z tego zauroczenia opowiedzieć wam słabą, ale anegdotę. Blakiego chłopaki pokazali jednemu z zacniejszych polskich wydawców komiksowych i co powiedział? Że mu się bardzo podoba. I że go nie wyda… I kto wydał? Niejaki timof, osoba którą swego czasu usunięto z jednego z forów dyskusyjnych jednego z zacniejszych serwisów kulturalnych, za brak… kultury. Tak się przynajmniej usuwającym wydawało. I się okazuje, że timof wnosi do kultury więcej, niż wydawałoby się kulturalni. I tak jest pięknie.

Adam Gawęda
Magazyn Satyryczny Chichot nr 2; Październik 2005



Blaki, recenzja w KaZet


blaki1_okladka100

Radość pitolenia

Człowiek musi sobie od czasu do czasu trochę popitolić. Wiem po sobie. Często się zdarza, że patrząc na jakiś banalny przedmiot, powiedzmy – długopis czy kubek, zastanawiam się nad jego historią, nad łańcuchem przypadków, który sprawił, że przecięły się nasze orbity. Ot, takie bezpretensjonalne rozmyślanki, z których niekoniecznie coś wynika, znakomicie natomiast wypełniają czas i pozwalają zająć czymś umysł.

Blaki, tytułowy bohater komiksu Mateusza Skutnika i Karola Konwerskiego, pitoli niemal bez przerwy. Na różne tematy. Susząca się bielizna jest w stanie sprowokować go do rozważań na temat natury wszechrzeczy, a znaleziona gumka myszka pozwala mu poznać przyszłość. Co jednak ciekawe, mimo tak rozbudowanego życia duchowego o Blakim wiadomo tak naprawdę zaskakująco niewiele. To taki Everyman, Pan Nikt, osobnik aż do bólu uniwersalny. Dzięki temu łatwo się z nim zidentyfikować – wystarczy po prostu w miejsce czarnego stworka podstawić samego siebie. Sytuacje, w których na ogół zastajemy Blakiego, przytrafiają się każdemu. Czekanie na autobus, na odjazd pociągu, na to, aż woda na herbatę się zagotuje… To takie dziwne chwile, z ktorymi nie wiadomo, co zrobić – zbyt krótkie, by zająć się czymś konkretnym, a jednocześnie zbyt długie, by spędzić je na tępym wpatrywaniu się w ścianę. Blaki wypełnia ten czas myśleniem, rozmowami z samym sobą. Czasami nie dochodzi do żadnych wniosków, innym razem osiąga graniczący z nirwaną stan filozoficznego oświecenia.

Skoro komiks składa się głównie ze słowotoków głównego bohatera, można by nabrać podejrzeń, że warstwa tekstowa zdominuje rysunki, że właściwie ‘Blaki’ mógłby być zbiorem opowiadań, że obrazy stanowią niepotrzebny dodatek. Nic bardziej błędnego! Skutnikowi i Konwerskiemu udało się zgrabnie ominąć szczerzącą zęby pułapkę. Krótkie i dłuższe monologi czarnego dziwotworka czyta się jednym tchem, bez znużenia. Widać, iż obydwaj autorzy do perfekcji opanowali język opowieści obrazkowych; wiedzą, gdzie zrobić pauzę, w którym miejscu przyspieszyć, w którym zwolnić narrację… Nawet nowelka ‘Wróg’, w której bohater wyłącznie siedzi przy stole i gada do czytelnika, nie sprawia wrażenia monotonnej pod względem graficznym.; dla kontrastu zaś ‘Ptaki’ to rewelacyjna, jednostronicowa zabawa formą, która urzekła mnie od pierwszego wejrzenia. W ‘Blakim’ nie ma przypadkowych, niepotrzebnych kadrów – historyjki sprawiają wrażenie spontanicznych, improwizowanych, tak naprawdę jednak ich ostateczny kształt to efekt wielu żmudnych przygotowań i przemyśleń.

Nie podejmuję się rozstrzygać, czyje scenariusze są lepsze: czy Skutnika, czy Konwerskiego. Obydwaj autorzy świetnie się uzupełniają, przy czym o ile u Mateusza widoczny jest pewien żartobliwy dystans do głównego bohatera (w końcu to jego ‘dziecko’, ma więc prawo patrzeć nań z góry), o tyle przy tekstach Karola można czasami odnieść wrażenie, że to nie Blaki przemawia, tylko on sam. Po lekturze takich perełek, jak ‘Odjazdy’ czy ‘Dziewięć żyć’ (świetna pointa!), wypada pogratulować scenarzyście lirycznej natury.

No właśnie… Czytając ‘Blakiego’, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z komiksowym tomikiem wierszy. Nawet format albumiku sprzyja takim skojarzeniom! Opowiastki o czarnym ludku to próba rejestracji rozmaitych stanów ducha, często zbyt ulotnych, zbyt abstrakcyjnych, by dało się je opisać słowami. Przemyślenia, refleksje, emocje Blakiego mają w sobie czar właściwy poetyckim majstersztykom. Z pewnością nie każdy podda się temu urokowi – ja mu się poddałem bez reszty.

Muszę się przyznać Państwu, że przed lekturą albumu odczuwałem pewien niepokój, tak się bowiem składa, że obydwu autorów znam osobiście (co nie jest żadną tajemnicą) i w związku z powyższym pozytywna ‘recenzja’ mogłaby zostać odczytana jako tak zwane kizianie, czyli przejaw kumoterstwa i protekcji. Przeczytałem jednak ‘Blakiego’ i odetchnąłem z ulgą. Ten komiks jest aż tak dobry, żeby napisać o nim przychylnie bez stresowania się, że gdzieś we mnie zanikł krytyczny obiektywizm. Czuję się zatem całkowicie usprawiedliwiony i z czystym czołem, bez oglądania się na naszą znajomość mówię: Karol, Mateusz, odwaliliście kawał znakomitej roboty. Ja chcę jeszcze.

A teraz kończę już te wywody, bo najwyższa pora gnać na autobus. Pewnie znowu się spóźni, znowu będę stał na przystanku i pitolił w duchu o czymkolwiek bądś. Czemu nie? Fajnie jest sobie popitolić, zwłaszcza jeśli – jak Blaki – robi się to umiejętnie. A człowiek w końcu – jako się rzekło – popitolić sobie czasem musi. Wiem po sobie.

Krzysztof Lipka Chudzik
Magazyn Kazet nr 35 październik 2005



Rewolucje Monchrom, recenzja na Avatarae


Avatarae, Numer 5-6(29-30)/2005

Rewelacje

Do naszych rąk trafia trzeci już tom ‘Rewolucji’, interesującego projektu Mateusza Skutnika, który za pomocą niebanalnej formy i treści bada miejsce nauki w kulturze, społeczeństwie, jak i w życiu pojedynczego człowieka. W swoim świecie, który jest wykrzywionym nieco odbiciem naszego z czasów rewolucji technicznej przełomu wieków (choć nie czuje się bardzo tym etapem naukowym ograniczony), zadaje trudne nierzadko pytania i skłania do myślenia.

‘Monochrom’ to zbiór krótkich form, raczej niezależnych, nie połączonych już nawet zewnętrznie, jak to bywało w poprzednich częściach. Skupiają się one na wynalazcach i badaczach, ukazując ich w specyficznym kontekście i atmosferze znanej już z poprzednich części. Pokazują one niejedno oblicze nauki. Jej tajemnice, które nigdy nie zostaną odkryte, jej zaborczość i zachłanność, odbierającą badacza światu, jej bezlitosność i skłonność do uprzedmiatawania ludzi, w końcu jej czar i niesamowitość potęgi ludzkiego umysłu.

Autor w zadziwiający sposób wokół prostej i krótkiej fabuły potrafi utkać tak przenikliwą i oddziałującą atmosferę, że czytelnik musi poddać się jej urokowi. Tak jest np. z tytułowym ‘Kinematografem’, który opowiada historię odkrycia kinematografu. Ta prosta i smutna, nienachalna opowieść na długo we mnie zostanie. Ale oprócz silnego, emocjonalnego odcisku w pamięci stawia też istotne pytania o wartość i znaczenie nauki. I poniekąd daje wskazówki co do możliwej odpowiedzi. Nie do końca wiem, jaki jest cel ‘Bieguna’, ale raz – nieźle zaskakuje czytelnika, umiejętnie budując nastrój, by później zostawić go zdezorientowanego, a dwa – jest tu ładnie ujęte w formę proste spostrzeżenie, które nie może nie wywołać u odbiorcy uśmiechu satysfakcji. ‘Invert’ to dziwaczny, trzystronicowy eksperyment, który można chyba odebrać jako absurdalność i bezsensowność niektórych ścieżek nauki. Warto też zauważyć, że żaden z dwóch światów nie jest do końca normalny, obydwa mają wywrócone fragmenty. Jaka z tego konkluzja? ‘Rentagen’ jest dość drastyczną historią badań nad promieniami X, która mimo oczywistej z początku oceny sytuacji pozostawia czytającego w niepewności i moralnym niepokoju, bawiąc równocześnie zgrzytającą dysproporcją technicznego zaawansowania środków i celu. Zabijcie mnie, ale nie łapię ‘Derwiszów’, może mam braki w wykształceniu historycznym albo słabo kojarzę. Sam pomysł, jak często u Skutnika, groteskowy, ale mocno intrygujący, a ostatnia strona odnosi się chyba do rewolucji bolszewickiej, ale jak to wszystko połączyć – nie mam pojęcia… Kończący album ‘Eksperyment’ to już luźny, nieskomplikowany żart, moim zdaniem trochę odstający od reszty.

Bardzo lubię Skutnika, zarówno w jego mrocznym, metafizyczno-wiejskim wydaniu (‘Morfołaki’) jak i tym bardziej miejsko-naukowym. Co prawda pierwszy album serii nie przypadł mi szczególnie do gustu (pewnie za mało zrozumiałem), ale ‘Monochrom’ na pewno na długo zostanie w mojej pamięci. Autor potrafi za pomocą kilku oszczędnych zdań i zabiegów formalnych zbudować naprawdę wciągający świat o ogromnej sile oddziaływania. Niektórych mogą odstręczyć charakterystyczne, karykaturalne i zupełnie odrealnione postacie Skutnika, ale jeśli przeskoczy się ten próg, to można zobaczyć, że kreska ta bardzo pomaga w tworzeniu niepowtarzalnej atmosfery świata Rewolucji. A naprawdę warto się w ten świat zagłębić.

QbaT.



Rewolucje Monochrom, recenzja na Esensji


Esensja – www.esensja.pl

Monochrom

Wydawnictwo Egmont uraczyło nas trzecim albumem Mateusza Skutnika z cyklu ‘Rewolucje’. Nosi on tytuł ‘Monochrom’, a komiksy w nim zawarte są w większości kompozycjami opartymi na grze odcieni jednej barwy lub jej podporządkowane. Monochromatyczne kolory doskonale współgrają z niebanalnymi, bardzo trudnymi do interpretacji historiami…

Skutnik jest twórcą bardzo konsekwentnym. Narzucając sobie jakieś ograniczenie, stara się go nie przekraczać. Tu ramą jest właśnie monochromatyczność. Ale autor zostawia sobie pewną furtkę dającą możliwość zastosowania pełnej gamy kolorów. Bowiem gra odcieni jednej barwy towarzyszy tylko rzeczywistości wynalazców i odkrywców! Większość historii w albumie opowiada właśnie alternatywne wersje powstania niektórych wynalazków oraz odkryć. To koresponduje z tytułem komiksu, wszak ‘Rewolucje’ odnoszą się tu zarówno do rewolucji technicznej, jak i światopoglądowej.

Doskonale widać to w otwierającym album komiksie ‘Kinematograf’. Synchronizacja fabuły i kontrolowania kolorów jest tu iście mistrzowska! To bowiem tok historii wymaga pojawienia się koloru na planszach. A sposób doprowadzenia fabuły do momentu zamknięcia to majstersztyk. Natomiast biegłość autora w posługiwaniu się farbami najlepiej ukazuje historia ‘Biegun’; można zaryzykować stwierdzenie, że obok ‘Mikropolis’ Wojdy i Gawronkiewicza jest to najlepiej pokolorowany polski komiks.

Skutnik mimo rewolucyjnego sztafażu jest momentami bardzo blisko nurtu komiksu obyczajowego, którego wciąż brakuje w naszym kraju. Jednocześnie narracja komiksowa nie ma przed tym twórcą tajemnic. Potrafi on bowiem stworzyć bardzo sugestywne sekwencje pozbawione warstwy werbalnej. Autor zabawia się również z czasem biegnącym w przedstawianym świecie, zarówno w osobnych fabułach, traktujących o wynalazcach z owym czasem eksperymentujących, jak i pomiędzy historiami (nawet tymi znajdującymi się w poszczególnych albumach), wskazując, że następstwo zdarzeń jest względne, że wszystko może dziać się równocześnie.

Warstwa fabularna to również pokaz wirtuozerii autora. Do wspomnianej wyżej bliskości do nurtu obyczajowego oraz zabawy z czasem dochodzą subtelne gry fabularne w obrębie poszczególnych historii. Często zdarza się, że aby właściwie zrozumieć daną fabułę i poznać przyczyny działania bohaterów, trzeba analizować najdrobniejsze szczegóły kadrów. Często bez właściwego kontekstu historie wydają się niezrozumiałe, lecz wnikliwa obserwacja i wyczulenie na wszelkie niuanse języka komiksu pozwalają odnieść właściwe wrażenie i wejść w rolę czytelnika idealnego, który rozumie wszystko i dostrzega wszystkie odniesienia. ‘Rewolucje’ nie są komiksem łatwym, wręcz przeciwnie. Są zdecydowanie skierowane do czytelnika dojrzałego, niebojącego się intelektualnych wyzwań ani prób poszukiwania kilku możliwości interpretacji.

Album ten ma bardzo mało minusów. Historia ‘Derwisze’ jest urwana; można podejrzewać, że będzie ona preludium do wydarzeń w następnych tomach serii. Nie przypadła mi do gustu również ostatnia strona okładki. Nie muszą się również podobać onomatopeje stosowane przez Skutnika. Jednak minusów jest na tyle mało i są one tak drobne, że praktycznie niezauważalne. Dlatego ‘Rewolucje: Monochrom’ to komiks bardzo, bardzo dobry, ale nie mogę polecić go każdemu. Zdecydowanie nie. Polecam ten komiks tylko tym, którzy lubią dzieła inteligentne, o wysmakowanej formie graficznej. Bo aby właściwie zrozumieć ‘Rewolucje’, trzeba mieć spory bagaż lekturowy oraz niezłe obycie w języku komiksu. Jest to komiks prawie wybitny, ale obawiam się, że może nie znaleźć odpowiedniego poklasku na naszym wątłym rynku komiksowym. Może trzeba spróbować wydać go na innych (europejskich i amerykańskim) rynkach?

Daniel Gizicki



Rewolucje Monochrom, recenzja w Gazecie Wyborczej


Gazeta wyborcza Trójmiasto, środa 8 czerwca 2005

Derwisze na Długiej.

Pod Złotą Bramą zgromadzili się derwisze. Krążą beznamiętnie wokół własnej osi, nie zwracając uwagi na otoczenie. Albo padną z wycieńczenia, albo zgromadzą taką ilość energii, która tajemniczym spiskowcom może posłużyć do niecnych celów.

Na szczęście dla policji, straży miejskiej, prezydenta i wszystkich mieszkańców miasta, wszystko dzieje się pod jakąś inną Złotą Bramą, na jakiejś innej ulicy Długiej. Spiskowcy realizują swoje zagadkowe plany w jakimś innym Gdańsku. Bo wszystko dzieje się w komiksie gdańskiego rysownika Mateusza Skutnika, którego akcja toczy się w jakimś innym świecie, po jakiejś innej stronie rzeczywistości, w jakichś nieznanych, zakurzonych zakamarkach czasoprzestrzeni. Tam, gdzie nikt nigdy nie dotarł, tam gdzie toczy się jakaś osobna historia, być może zupełnie samodzielna i autonomiczna, a być może będąca krzywym odbiciem tej, którą znamy z własnego świata. Będąca niezdarną karykaturą wielkich wydarzeń, będąca jak przerysowane złamanym patykiem na mokrym piasku zdjęcia z pierwszych stron gazet, będącą odbitą na popsutym powielaczu kopią ważnych dokumentów, traktatów i aktów kapitulacji. W tym świecie ludzkie twarze mają niepokojące rysy – jakby skrzyżowanie mysich pyszczków i skórzanej piłki do palanta, w tym świecie w znane nazwiska wciskają się dodatkowe litery, zmieniając je nieznacznie, w tym świecie każda maszyna ma jakieś dodatkowe przyciski, korbki i pokrętła o niewiadomym przeznaczeniu.

W świecie Skutnika wszystko jest jakby trochę znane, ale jednocześnie trochę inne, jakby cała rzeczywistość przechyliła się trochę w bok i tak już została. Jak w zepsutym odbiorniku radiowym, gdzieś w środku ponurego pustkowia, gdzie żadna ze stacji nie odbiera wyraźnie, a te głosy, które słychać, nakładają się na siebie, więc można zrozumieć tylko urywki zdań.

Skutnik w swoim komiksie przedstawia takie właśnie urywki opowieści o innym świecie – krótkie epizody, nie łączące się w zasadzie ze sobą. Trzeci album cyklu – zdecydowanie najlepszy – opowiada przede wszystkim o odkrywcach i wynalazcach, ujawnia kulisy zdarzeń, które – wydawać by się mogło – są dokładnie poznane i opisane w książkach od historii. W świecie Skutnika ta książkowa wiedza okazuje się jednak przeterminowana i fałszywa. Najlepszy przykład to pierwsza, najbardziej fascynująca i poruszająca, opowieść tego albumu – alternatywna historia wynalezienia kinematografu. Autor w kilku kreskach, w pozornie chaotycznym zawijasie na jednym z kadrów, pokazuje tęsknotę za wielkim odkryciem, za przełamaniem słabości własnej wyobraźni i pomysłowości. A zaraz potem zderza je z przytłaczającym smutkiem po utracie kogoś, kto był prawie niezauważalny, ale bez jego delikatnego wsparcia, nie udałoby się nic.

Delikatne i łagodne rysy bohaterów Skutnika, w połączeniu z jego graniczącą z zajadłością precyzją w odtwarzaniu szczegółów architektury, a także skomplikowanych maszyn i urządzeń, nadają wiarygodności temu zdumiewającemu światu. A monochromatyczne barwy – każda historia kolorowana jest w innej tonacji – są znakomitą, plastyczną metaforą emocji i nastrojów, których pełne są te opowieści.

Przemysław Gulda

Dla Gazety –

Dr hab. Jerzy Szyłak

Naukowiec specjalizujący się w teorii komiksu, wykładowca filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim:

Moim zdaniem Mateusz Skutnik jest w tej chwili najciekawszym polskim rysownikiem komiksowym – być może udałoby się znaleźć kogoś lepszego pod względem technicznym czy artystycznym, ale Skutnik jest najbardziej świadomym tego, co chce robić. W swoich kolejnych pracach konsekwentnie rozwija swój własny pomysł na komiks. Jest prawdziwym autorem, w pełnym znaczeniu tego słowa: samodzielnie czuwa nad wszystkim. Bardzo podoba mi się jego pomysł na kreację świata, np. te wszystkie przestylizowane ludzkie postacie, które są istotami zawieszonymi między realnością a światem symbolicznym. To pozwala mu przechodzić swobodnie między znaną nam rzeczywistością a wymyślonym światem. Ważne jest też to, że w jego pracach wyraźnie widać, że komiks nie musi być szybki i obfitujący w wydarzenia, że zdolny twórca może z powodzeniem sterować tempem opowiadanej historii i znajdować w niej miejsce na uczucia, którymi ‘Rewolucje’ wprost kipią.



Rewolucje Monochrom, recenzja w Przekroju


Przekrój nr 26/3131, 23 czerwca 2005

Wynalazki

Trzecia część rewolucji, czyli komiks autorski po polsku.

Europa ma fantastyczną tradycję niekomercyjnego komiksu autorskiego. I w ten nurt pozwalający na osobiste, oniryczne, czasem poetyckie wizje wpisuje się trzeci już – po paraboli i elipsie – album serii Mateusza Skutnika Rewolucje. Rzecz o perypetiach wielkich, choć niekoniecznie znanych naukowcach i ich dziwnych wynalazkach. Mamy w Polsce przedstawiciela autorskiego komiksu, i to na dobrym poziomie. Przewaga wizualności nad narracją słowem, dziwaczne humanoidalne postaci o twarzach pozbawionych oczu oraz modna (‘steampunkowa’) anachroniczność scenografii to najbardziej charakterystyczne cechy stylu Skutnika. Francuska L’Association czy włoski Mosquito od dawna publikują takie wyrafinowane, subtelne, wzruszające i przepiękne edytorsko albumy. I tylko tego ostatniego przymiotnika trudno na razie użyć do Rewolucji.

Mateusz Szlachtycz



Morfolaki, tom 2, recenzja na Avatarae


morfolaki2_100Avatarae Numer 4(28)/2005

Ukryte kształty

W drugim tomie ‘Morfołaków’ Skutnik i Skrodzki ponownie zapraszają do swojego dziwacznego i niezwykłego świata. Tak jak w tomie pierwszym prezentują osiem krótkich opowieści, których lektura nie jest ani łatwa ani przyjemna. Kilkustronicowe historie opierają się na wrażeniu, poetyce chwili. Pseudo-fabularne ciągi wydarzeń nie zawsze dają się logicznie zinterpretować, zamierzona brzydota rysunków odpycha oko czytelnika, jednocześnie oferując mnóstwo szczegółów. ‘Morfołaki’, to komiks który nie wystarczy po prostu przeczytać, trzeba go jeszcze przemyśleć.

Już sam tytuł kryje w sobie liczne możliwości interpretacyjne. Kształt, metamorfoza, przekształcanie. Czym może być morfołak? Postacią nieustannie zmieniającą formę? A może posiadającą w sobie drugą istotę, ukrytą, niebezpieczną?

Rzeczywistość ‘Morfołaków’ jest groźna i niezrozumiała, kryje w sobie wiele tajemnic. Bohaterowie są w niej zagubieni, stykają się z dziwnymi zjawiskami, często odczuwają strach.. Odpowiedzi rodzą tylko kolejne pytania. Nie ma możliwości poznania, zrozumienia, nad czym zresztą ubolewa wędrowiec z opowieści ‘Rytuały 1’: ‘O przewrotny losie, wciąż napotykamy twoje znaki nie rozumiejąc ukrytego w nich sensu’.

Bohaterami ‘Morfołaków’ są ludzie, dziwaczne zwierzęta, istoty nadprzyrodzone. Rzucone na pastwę losu, w świecie, którego nie potrafią zrozumieć nie są jednak całkowicie osamotnione. Pojawiają się także postacie posiadające pewną wiedzę, mogące udzielić porady. W drugim tomie ‘Morfołaków’ takim mędrcem jest Suffok. Skrzydlate stworzenie pojawiające się w ‘Egzorcyzmach o świcie’ i ‘Ex nihilo nihil fit’. Posiada on nie sprecyzowane bliżej możliwości, pozwalające mu widzieć więcej niż pozostali bohaterowie komiksu. Chociaż również on nie jest niczego pewny, nasuwają mu się tylko ‘pewne analogie’.

Język w ‘Morfołakach’ jest bardzo oszczędny. Wypowiadane przez bohaterów kwestie kryją w sobie wiele znaczeń, nie zawsze jasnych dla czytelnika. Tekst nie służy prowadzeniu narracji, a w ‘Rytuały3’ autorzy nawet z niego rezygnują. W rozmowach bohaterów przewija się tematyka egzystencjonalna, ich wypowiedzi odzwierciedlają to wszechobecne w komiksie poczucie niepewności, niezrozumienia.

Skrodzki i Skutnik prezentują świat, który zaskakuje rozległością, poziomem skomplikowania. Powtarzające się w kolejnych opowieściach elementy dają poczucie spójności, chociaż nie warto podejmować prób łączenia ich w logiczną całość. W tworzeniu świata ‘Morfołaków’ wielka rolę odgrywa oczywiście warstwa plastyczna. Rysunki Skutnika cechuje zamierzona brzydota. Czarno-białe kadry wypełnia ‘pajęczyna’ kresek. Wyłaniają się z niej dziwne, zniekształcone formy. Mamy tutaj całą galerię istot ludzkich i zwierząt o rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka charakterystycznych cechach. Zwracają uwagę także powtarzające się motywy, szczegóły, które niekoniecznie służą lepszemu odzwierciedleniu komiksowej rzeczywistości. Skutnik wiele efektów tworzy czernią i bielą, jedne kadry są prawie całkowicie zaczernione, inne nagle są prawie puste, ‘świecą’ bielą. Oniryczny styl jego rysunków świetnie pasuje do dziwnych opowieści.

‘Morfołaki’ to komiks artystyczny o niezwykłym klimacie. Skutnik i Skrodzki prezentują świat, który jest wyzwaniem dla czytelnika. Warto poświęcić trochę czasu tej niełatwej lekturze.

Agnieszka Połomska-Kleta.



Morfolaki, tom 2, recenzja na Carpe Noctem


Bezwzględne Rytuały

Drugi tom ‘Morfołaków’ to zbiór kolejnych, tym razem dziewięciu komiksowych nowelek, które na pierwszy rzut oka mogą wykazywać zupełny brak powiązań. Są to historie dziwne, surrealistyczne, przerażające, składające się jednak na wielkie, mroczne i spójne uniwersum, które zamieszkują, oprócz istot ludzkich, także inne, bardziej osobliwe stworzenia.

Ujarzmić taki świat i zadbać o to, żeby wszystko ze sobą współgrało, to ciężkie zadanie.

Skrodzki jednak wywiązał się z niego wyśmienicie. Każda opowieść jest inna, niepowtarzalna, niebanalna, każda odkrywa przed nami nową tajemnicę, zasadę lub prawo, które funkcjonuje w tej przedziwnej krainie. Wykreowany świat zbudowany jest z przeróżnych elementów, harmonizujących ze sobą i uzupełniających się nawzajem w imponujący sposób. Mamy tu do czynienia z bezwzględnymi rytuałami niejednokrotnie doprowadzającymi do nieszczęścia, z egzorcystami, tajemniczymi i niezrozumiałymi (nawet jak na świat Morfołaków) zjawiskami, z poszukiwaniem własnej tożsamości i wieloma innymi fenomenami. Wszystkie elementy są doskonale wyważone, a napięcie dawkowane jest w taki sposób, aby czytelnik szybko się nie znudził.

Skutnik zachwyca swoimi rysunkami. Wydawać by się mogło, że autor działał w pośpiechu. Stąd efekt niedopracowania, który jednak jest zamierzony; w odpowiedni sposób buduje klimat każdej opowieści. Wiele kadrów pozbawionych jest planu drugiego, dzięki czemu nasza uwaga skupia się na tym, co najważniejsze dla fabuły, i nie rozpraszają jej szczegóły tła. Każda nowelka reprezentuje inny, zróżnicowany styl – nie pozwala to czytelnikowi znudzić się jednostajnością kreski, wciąż zaskakując innowacją. Czerń i biel pasują do tego komiksu niczym dwa puzzle, bez których nie można się obyć. Kolory zdecydowanie zachwiałyby równowagę panującą na jego kartach i zburzyłyby cały klimat.

Komiks ten jako esencja niezwykłych umiejętności obu autorów jest bardzo sugestywny, nasiąknięty do granic możliwości grozą i tajemniczością, których blask emanuje niemal z każdej strony. Chwała im za to, że spotkali się na swojej drodze i że doszło do tak urodzajnej kooperacji. Po kilku latach owej współpracy i pojawiania się ‘Morfołaków’ w zinach i czasopismach, seria dobiegła końca. Nie wszystkie odcinki ukazały się już wtedy, niektóre swą premierę mają dopiero teraz, w zbiorczych tomach wydawanych przez Imago. Pozostaje nam jedynie mieć nadzieje, że Skrodzki i Skutnik znowu się spotkają i powrócą do wykreowanego przez siebie świata. Może jeszcze kiedyś zostaniemy mile zaskoczeni i będziemy mieli możliwość przedłużenia sobie tej wyśmienitej uczty zarówno dla ducha, jak i oka.

Paweł Deptuch


« Previous PageNext Page »