Pan Blaki, recenzja na ‘Motyw Drogi’


Blakiego znałem wcześniej jedynie z występów w paskowym konkursie na dawnym forum wraka. Apropos, uchował gdzieś ktoś te paski przed internetową zagładą? Nie mniej, pierwszego, wydanego własnym sumptem przez autorów albumu nie czytałem, a teraz na rynku pojawił się drugi i to na dodatek nakładem wydawnictwa Znak. Co daje pewną nadzieje, na to, ze Blaki zdobędzie nieco sławy poza komiksowym środowiskiem.

Sam Blaki sporo rozmyśla i jego dumania są głównym tematem albumu. W ośmiu krótkich historiach dowiadujemy się, co bohater sądzi na temat kłamstwa, nudzie, sławie czy dobroci. Towarzyszymy mu przy gotowaniu, wizycie w banku czy u lekarza i czujemy, że Blaki jest równym gościem. Ma swoje wady i przywary, ale trudno się nie zgodzić z jego przemyśleniami.

Blaki snuje swoje rozważania na skutek inspiracji jego twórców Mini-wykładami o maxi-sprawach Leszka Kołakowskiego. Był to cykl krótkich wykładów filozoficznych, emitowanych najpierw w telewizji, a potem wydanych drukiem. Jednakże jak sami autorzy mówią, komiks nie jest ich adaptacją. Raczej chodzi tu o to, że filozofować może każdy, i wszędzie, nawet w kolejce po totka. A może zwłaszcza tam?

Od strony graficznej, komiks jest wyjątkowo jesienny i nostalgiczny, choć z drugiej strony, mimika Blakiego raz, że świetna, to bywa też i komiczna. Razem z tematyką opowiadań, tworzy to przyjemną całość, której jedyną wadą jest to, że kończy się po ośmiu tematach. No ale zawsze znajdzie się materiał na nowe rozmyślania.

Dopóki nie sprawdzę jak w praniu wyszedł nowy Człowiek Paroovka, to Pan Blaki znajduje się spokojnie na podium w kategorii “najlepszy polski komiks 2007 wg konrada“. Mimo, że dla wydawcy, marketingowo bezpieczniej jest nie nazywać tego albumu komiksem.

KonradH



Pan Blaki, recenzja w Życiu Warszawy


Jedzenie z namysłem, w poszukiwaniu drugiego dna

Karol Konwerski, Mateusz Skutnik „Pan Blaki”, Znak. Drugi album o panu Blakim to przewrotna i zabawna zachęta do filozofowania.

Polski komiks od lat walczy z etykietką niepoważnych obrazków dla dzieci. Jednym ze sposobów na uniknięcie infantylizacji jest określanie go mianem noweli graficznej. Dziś premierę ma twór o nazwie daleko bardziej zaskakującej. To drugi tom „filozoficznej powieści graficznej”, czyli kolejna porcja historii o niepozornym panu Blakim. Oprawą graficzną zajął się Mateusz Skutnik. Postacie przypominają nieco potomków bohaterów innego cyklu komiksowego Skutnika – „Rewolucji”, tym razem jednak realia są współczesne, polskie i kreślone w odcieniach szarości. Umiejętnie odzwierciedlają emocje, dzięki czemu stają się dobrą ilustracją do dywagacji prowadzonych przez głównego bohatera, który niemal w każdej czynności dostrzega drugie dno. Czy jedzenie może być nudne? Czy kłamstwo może być dozwolone? Czy państwo może nie żywić urazy? – to przykłady pytań, które stawia sobie pan Blaki. Pretekstem do scenariusza pisanego przede wszystkim przez Karola Konwerskiego były filozoficzne „Mini-wykłady o maxi-sprawach” Leszka Kołakowskiego.

Wielu czytelników może być zaskoczonych punktem widzenia pana Blakiego. Niektórych może on nawet zachęcić do własnych refleksji nad światem.

Dominika Węcławek, ar, 2007-10-02



Pan Blaki; interview in “Życie Warszawy”


Czekanie Bóg wie na co

Z Karolem Konwerskim i Mateuszem Skutnikiem, twórcami komiksu „Pan Blaki”, rozmawia Dominika Węcławek.

Jak skłoniliście wydawnictwo Znak do rozszerzenia oferty o komiks?

Karol Konwerski: Do dzisiaj nie do końca rozumiem, jak do tego doszło. Ponad rok temu wysłaliśmy Znakowi nasz pierwszy album z historiami o Blakim, nie licząc zresztą na wiele. Po pewnym czasie dostaliśmy pozytywną odpowiedź. To pierwsza taka pozycja w ich ofercie i pierwszy przypadek wydawcy nie- komiksowego, który zainteresował się polskimi twórcami komiksu.


Ale i komiks filozoficzny nie zdarza się często. Czy przekładanie języka wykładów Leszka Kołakowskiego na scenariusz komiksowy było łatwe?

KK: Pierwsza i najważniejsza rzecz: „Pan Blaki” nie jest adaptacją wykładów profesora Kołakowskiego. „Mini-wykłady o maxi-sprawach” stanowiły jedynie inspirację dla naszej pracy. Kołakowski zestawia poważne kwestie etyczno-filozoficzne z prozą życia, ale pozostaje w nich przede wszystkim, co zrozumiałe, filozofem. Pomyślałem: a jakby zrobić to inaczej? Pokazać to, o czym mówi profesor, w formie historii z Blakim, które osadzone są na tym najprostszym, najbliższym nam poziomie dnia codziennego, nie występując z pozycji tych, którzy wiedzą i mają rację, bo nie mamy do tego prawa. Opisać te maxi-sprawy, w bardzo konkretnych sytuacjach, których bohaterami był lub może być każdy z nas.


Wielu czytelników może być jednak zaskoczonych, że wykonywanie codziennych czynności skłania kogoś do filozoficznych rozważań.

KK: Odrobinę mnie to wówczas zdziwi. Nie przekonuje mnie bezrefleksyjne przyjmowanie rzeczywistości. Codzienne sprawy, z jakimi mamy do czynienia, to więcej niż połowa naszego życia. Przyjęcie założenia, że nie niesie ono w sobie niczego wartościowego, oznaczałoby skazanie na totalną automatyzację. Wstać rano, iść do pracy, wrócić z pracy, oglądać telewizję i czekać Bóg wie na co. I tak dzień za dniem, rok za rokiem…


Czy czarno-biała forma obrazków to kontynuowanie stylu wypracowanego w poprzednich komiksach o panu Blakim, czy raczej wiąże się z treścią?

Mateusz Skutnik: Forma graficzna serii komiksowej o Blakim została ustalona już dawno temu. Czerń, biel i szarości to rozpoznawalne atrybuty tego komiksu. W związku z tym treść nie miała większego wpływu na dobór szaty graficznej.

Nie kusi Was zrobienie dłuższej formy fabularnej, nasyconej taką problematyką? Mateusz dał się już wcześniej poznać jako autor komiksów, który w ciekawy sposób patrzy na problemy np. z zakresu etyki.

KK: Trudno powiedzieć, czym zajmiemy się w przyszłości. Wiem, że chcę nadal opowiadać historie, czy to w formie komiksu, czy inaczej.

MS: Dłuższa forma fabularna? Czemu nie. Ale niekoniecznie jako komiks. Obecnie myślimy o dwóch kierunkach rozwoju fabularnego pana Blakiego. Pierwszy to stworzenie filmu animowanego, być może serialu telewizyjnego, opartego na dotychczasowym materiale. Druga, zupełnie odmienna droga to stworzenie moralizatorskiej gry internetowej, która by łączyła cechy klasycznych gier-zagadek, takich jak Myst czy Syberia z powolnym snuciem opowieści i filozofii pana Blakiego.

Dominika Węcławek, ar, 2007-10-02, Ostatnia aktualizacja: 2007-10-02



Blaki, recenzja na gildii komiksu


“Blaki” – mały nostalgiczny facet z papierosem

Kilka dni temu do księgarń trafił Pan Blaki – drugi album spółki Karol Konwerski (scenariusz) i Mateusz Skutnik (rysunki) o – jak to ujął twórca postaci: “człowieczku dzielącym się z czytelnikami komiksu swoimi przemyśleniami na temat życia codziennego i otaczającego go świata”*.

Oczekując aż nowy Pan Blaki trafi w moje recenzenckie ręce, postanowiłem wrócić do przeszłości i przypomnieć sobie i Wam, kim był Blaki zanim został “Panem”.

Blaki to komiks, który już przeszedł do historii. Była to pierwsza pozycja wydana przez Pawła Timofiejuka (wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy jeszcze wtedy formalnie nie istniało).

Kim jest Blaki? To taka mała, szara zrzęda, której nikt nie chciałby mieć za sąsiada. Nie dość, że jest brzydki, to jeszcze przemądrzały, a jako przedmiot swoich przemyśleń wybiera pospolite sprawy.

Tylko dlaczego czytanie tych przemyśleń tak bardzo wciąga?

Już pierwsza nowelka pt. Bielizna uświadamia nam, że najbliższe 50 stron to czas refleksji nad życiem. Pretekstem do tego są błahe z pozoru sprawy życia codziennego. Stare krzesło przypomni o nieuchronnym upływie czasu a czajnik sprowokuje do rozmyśleń o życiu wszechświata.

Blaki jest modelowym przykładem samotnika. Mógłby posłużyć jako przykład do szkolnej rozprawki o romantycznym bohaterze, który choć żyje wśród ludzi, zawsze jest obok, niezauważony. Ktoś może pomyśleć, że Blaki to nieudacznik i looser. Nie ma dziewczyny, nie ma samochodu. Ma pracę za biurkiem przez 40 godzin tygodniowo. Podobno robi coś bardzo ważnego, podobno nawet go doceniają…

Nie mogę tak do końca rozgryźć Blakiego. Czasem wydaje mi się, że to everyman (jak w zamykającej tomik historii Dziewięć żyć), a czasem, że to pępek świata, lepszy od wszystkich, wywyższający się, jedyny inteligentny i obdarzony empatią w tłumie zidiociałych troglodytów (Oli). Ogólnie dość dziwny facet.

Wszystko w tym komiksie dzieje się niedbale. Powolna akcja snuje się niczym dym z blakowego papierosa. Wrażenie to potęguje specyficzne kadrowanie. Często kolejne kadry nieznacznie różnią się od poprzedniego. Czasem wystarczy ruch ręki, otwarcie oczu, zbliżenie bądź oddalenie postaci. Do tego szara kolorystyka i mamy już doskonałą lekturę na jesienne, deszczowe wieczory.

Blaki to komiks pod każdym względem dobrze zrobiony. Pozornie prosta tematyka ujęta w sprawnie napisanych scenariuszach, które z kolei zostały klimatycznie zilustrowane. Nastrój nostalgii zbudowany skutecznie. Do tego eleganckie wydanie, którym Timof sam sobie wysoko postawił poprzeczkę.

Blaki jest porządnym facetem, poznajcie go.

* Mateusz Skutnik [w:] Blaki – przedmowa

Autor: Kingpin



Rewolucje Syntagma; recenzja w Hot Magazine


rewolucje4_okladka100Misterny splot

„Syntagma” to zaskakujące i rewelacyjne zakończenie osadzonej w alternatywnym świecie retro czterotomowej miniserii „Rewolucje” Mateusza Skutnika, jednego z najbardziej oryginalnych i utalentowanych polskich rysowników. W przeciwieństwie do poprzednich części – bardzo poetyckich i onirycznych, w ostatniej uderza nagła zmiana tempa opowieści, która dzięki szybkiej i sprawnej akcji staje się wręcz sensacyjna. Wszystkie dotychczasowe wątki perfekcyjnie splatają się w jeden wielopoziomowy system naczyń połączonych, okazując się idealnie zazębiającymi się trybikami wielkiej maszyny generującej spójną rzeczywistość. Kunszt misternej fabuły jest tym większy, że „Syntagma” może być swobodnie czytana jako samodzielny album, bez znajomości poprzednich części. Komiks czyta się z zapartym tchem także dzięki bardzo plastycznej i filmowej konstrukcji fabuły. W warstwie graficznej Skutnik również dokonał subtelnych zmian, wprowadzając nieco grubsze kontury postaci i mniej pastelowe, a bardziej żywe kolory. Obowiązkowa pozycja.

Łukasz Chmielewski



Czaki, recenzja na Esensji


Córeczko! Wolałabym, żebyś była chłopcem!

Co może się zdarzyć, gdy lekarze zaraz po porodzie dochodzą do wniosku, że nowonarodzony chłopiec to tak naprawdę dziewczynka? Gdy nie są do końca pewni, czym jest to coś między nogami dziecka? I jak wygląda późniejsze życie tegoż? Na te wszystkie pytania znajdziecie odpowiedź w komiksie „Czaki” Dominika Szcześniaka i Mateusza Skutnika.

„Czaki” to taka nasza polska zinowo-undergroundowa legenda. Komiks Szcześniaka i Skutnika wydany został dotąd trzykrotnie pod tytułem „Czaki eunuch: das pimmel story”. W nieoficjalnym obiegu i dość niskiej jakości edytorskiej. Teraz doczekał się wydania dla kolekcjonerów (to ostatnio modne na naszym ryneczku komiksowym), a więc kredowego papieru, kolorowej okładki, isbn-u… i narysowanej przez Szcześniaka kontynuacji. I dobrze, bo na pewno na to zasłużył.

Ten komiks to przede wszystkim opowieść. Szcześniak (zwany w niektórych kręgach Lucjanem) stworzył historię, która pod płaszczykiem absurdu pełna jest dość ponurych obserwacji. Głównym tematem tego komiksu wydaje się być brak zrozumienia miedzy ludźmi. Zajęci własnymi sprawami, niezainteresowani drugim człowiekiem, nawet tym, z którym złączeni są najmocniejszymi więzami. „Czaki” jest dość ostrą satyrą na najmniejszą komórkę społeczną – rodzinę. Autorzy z gryzącą ironią pokazują zanik umiejętności dialogu wśród członków rodziny, których bardziej interesują problemy telewizyjnych postaci niż losy najbliższych.

Szcześniak kpi również z lekarzy, których przedstawia jako bandę niekompetentnych idiotów. No bo co to za specjaliści, którzy nie potrafią rozpoznać penisa? Co z przysięgą Hipokratesa, gdy lekarz w komiksie poinformowany o rzekomej ciąży pacjentki pyta najpierw „usuwamy?”. Mimo że to dość przerażające obrazy, scenarzysta serwuje je w taki sposób, że czytelnik pęka ze śmiechu.

Rysunki w albumie wydanym przez wydawnictwo Timof i Cisi Wspólnicy nie są może wybitne, ale nie przeszkadzają w odbiorze fabuły. A ta, jak napisałem wcześniej, stanowi trzon tego komiksu. Skutnik i Szcześniak przyjęli oszczędną, dość szkicową formę, która jednak doskonale pasuje do opowiadanej historii. Ogromną zaletą grafiki w „Czakim” jest sprawność narracyjna. Komiks czyta się płynnie, brak tu nudnych przestojów czy nieporadności. Wszystko jest wyważone, nawet sceny monologów nie nużą czytelnika. Jedynie liternictwo (zwłaszcza u Skutnika) można by dopracować bądź zastąpić komputerową czcionką, gdyż bywa nieczytelne i niedbałe.

„Czaki” to komiks godny polecenia, gdyż jest pełen kpin i czarnego humoru, ale też dość smutnych obserwacji. Historia została opowiedziana z wielką wprawą i wyczuciem. Jest w nim to, czego brakuje w wielu komiksach pojawiających się w pierwszym obiegu – łatwość snucia opowieści i umiejętność przekazywania jej czytelnikowi. Wielu rysowników i scenarzystów może się z tego komiksu dużo nauczyć.

Daniel Gizicki



Czaki; recenzja na BelowRadars


czaki_okladka100Czaki

Zdecydowanie najśmieszniejszy i najbardziej popierzony ze scenariuszy Szcześniaka. Czaki doczekał się w końcu wersji oficjalnej nie kserowanej – i bardzo dobrze. Szkoda jedynie, że oprócz materiału podstawowego, oryginalnego, album ten „wzbogacony” został przez autora scenariusza o Czakiego 2 – rzecz raczej średnią i średnio śmieszną. Komiks ten to legenda undergroundu (przynajmniej dla niektórych). Co do rysunków Skutnika, to rysunkowy miszmasz, mieszanka stylów i konwencji, w których Mateusz rysował i rysuje do dzisiaj. Taka wypadkowa pomiędzy Morfołakami, a Rewolucjami.

Karol Konwerski



Rewolucje 4: Syntagma; recenzja w Activist.


Na tle ostatnich polskich dzieł komiksowych “rewolucyjny” cykl Mateusza Skutnika sprawia wrażenie wyjątkowego. A to z tej choćby przyczyny, że nie odnosi się do jakże modnej i chętnie partolonej problematyki obyczajowej ani nie zanurza się w historycznej stęchliźnie. Co prawda, historii na kartach “Rewolucji” nie brak, jest to jednak historia wymyślona, przetworzona, “nadpisana” nad jej oficjalną, linearną wersją, znaną nam z podręczników. Skutnik, zgodnie z duchem steam punka, traktuje ją jako formę, w którą można wpisać fantastyczne treści. I czyni to z godną podziwu wirtuozerią. “Rewolucje” toczą się w czasach wielkiej rewolucji przemysłowej. Wpisują we włąściwe im realia społeczne i umysłowe niesamowite portrety wynalazców, obsesyjnie zaabsorbowanych swymi projektami badawczymi. Są to postaci fikcyjne, poruszające się po świecie skutnikowej wyobraźni, ale, co nie bez znaczenia, w jakimś stopniu realne, ponieważ stanowią zapowiedź naszych czasów. Tom “Syntagma”, czwarty z serii, wieńczy jej dotychczasowe wątki i w odróżnieniu od poprzednich pozycji zadziwia precyzją i konsekwencją. Okazuje się bowiem, że luźne historyjki, przeplatane ze sobą pozornie bez ładu i składu w pierwszych trzech tomach “Rewolucji”, pełniły określoną rolę . Mamy więc tu do czynienia z wielowątkową zagadką, która znajduje swe zaskakujące rozwiązanie w “Syntagmie”. Dowiadujemy się, jaką rolę odgrywali jej różni, jak dotąd zdawało się – przypadkowi bohaterowie: tajemniczy jegomość w stroju egipskim, wszechwiedzący Gustaw, profesor Gilbert – twórca pierwszej rakiety kosmicznej, Henryk Naphta – detektyw o statusie oświeconego, mafioso z Angkor Wat czy tańczący derwisze. Wszystkie rozrzucone wcześniej tropy znajdują zwieńczenie w finale opowieści, która, jak przystało na eksperymentatorski temperament Skutnika, jest przekazywana w kilku równoczesnych narracjach. Ogarnięcie całości stanowi dla czytelnika nie lada wyzwanie, tym bardziej, że występujące w niej postaci, nakreślone oszczędną kreską, są do siebie uderzająco podobne. Być może po to, by czytelnik wykrzesał z siebie przynajmniej tyle pasji, ile mają oni sami. Ambitny zamysł, a to dopiero początek serii.

Dariusz Misiuna



Alicja, recenzja w Pro Arte


Lewis Carroll w XXXI wieku

Na pierwszy ogień – legenda polskich badań dotyczących teorii komiksu, Jerzy Szyłak. Tym razem w roli scenarzysty opowieści obrazkowej zatytułowanej Alicja, do której ilustracje wykonał znany z Rewolucji Mateusz Skutnik. Już w przedmowie Szyłak wspomina o literackich inspiracjach tej historii – Alicji w krainie czarów, co sugerować może sam tytuł, oraz Hamlecie. Rzecz się dzieje się w odległej przyszłości, bohaterką historii jest policjantka o imieniu Alicja, która podczas jednej z akcji znajduje przejście do innego świata. Dalsze wydarzenia przypominają senne wizje (pojawia się tam m.in. Ches, czyli nowa wersja Kota z Cheshire, a także scena z angielskiego teatru, na której wystawiana jest upiorna wersja dzieła Shakespeare’a), choć Szyłak zaklina się, że chciał uniknąć konwencji onirycznej. Skutecznie budują ją zresztą ciekawe ilustracje Skutnika utrzymane w kolorystyce burofioletowej.

Jako reinterpretacja i postmodernistyczna parafraza starej i znanej historyjki komiks jest w stanie się obronić. Jest bardzo sprawny warsztatowo – Szyłak w końcu doskonale zna reguły rządzące sztuką opowiadania nieruchomym obrazem – choć ma kilka poważnych mankamentów. Nie wiem czemu służyć ma przesycenie komiksu erotyką, co akurat w przypadku opowieści Szyłaka staje się manierą (przypominam choćby Szminkę, gdzie mieliśmy mocno przesadzony splot okrucieństwa i seksu). Do tego dochodzi umieszczanie całej akcji w roku trzy tysiące którymś tam – taki zabieg mierzi i najczęściej potrafi rozwalić fabułę dużo lepszą niż ta z Alicji. A jeśli idzie o samą fabułę, to szczerze mówiąc mam dość już „pasożytniczego” postmodernizmu, który zakłada, że wystarczy tylko zreinterpretować starą bajkę i powstanie wartościowe dzieło. Z tego też powodu komiks ten można potraktować chyba wyłącznie jako ciekawostkę, choć – trzeba przyznać – pod względem formy stoi on ponad przeciętnością.

Przemysław Zawrotny
Pro Arte, 4 (81) 2007



Rewolucje Syntagma: recenzja w Przekroju (Przekrój, nr 48/3206 / 30 listopad 2006)


Przekrój, nr 48/3206 / 30 listopad 2006

Rewolucje = rewelacje

Kończący się rok był wyjątkowo udany dla miłośników polskiego komiksu. Choćby dlatego, że doczekali się oni finałowych odsłon dwóch niezwykłych serii rodzimych autorów. Najpierw w marcu, po kilku latach oczekiwania, Marek Turek zakończył tetralogię ‘Fastnachtspiel’. Ostatni tom opowieści w perfekcyjny sposób dopinał wszystkie wątki i windował całość na bardzo wysoki, światowy poziom). Teraz natomiast doczekaliśmy się czwartego albumu z cyklu ‘Rewolucje’, który zamyka pierwszą serię opowieści z dziwnego i fascynującego uniwersum wykreowanego przez Mateusza Skutnika.

Ten doświadczony i uznany twórca komiksów (a także stron www, czy internetowych gier logicznych i zręcznościowych) w ciągu ostatniego roku udowodnił, że jest autorem płodnym i różnorodnym. W tym czasie ukazały się trzy albumy z jego rysunkami – ‘Blaki’, ‘Wyznania właściciela kantoru’, ‘Alicja’ – pokazujące szerokie spektrum stylistyk i technik, w których Skutnik czuje się swobodnie. Jednak największą swobodę zdradza w ‘Syntagmie’, najnowszym tomie ‘Rewolucji’.

Ta swoboda cechuje zresztą cały cykl. Jest w nim miejsce na humor, nostalgię, melancholię, akcję. Na walkę czucia i wiary ze szkiełkiem i okiem. Na podróże w czasie i przestrzeni oraz transcendencję. Na jego stronach krzyżują się podróżnicze i pełne niesamowitych wynalazków opowieści Juliusza Verne’a z fantastycznymi wizjami Herberta G. Wellsa, a nawet znajdziemy tam czającego się w morskich odmętach potwora a’la Lovecraft. To swoboda, od której czytelnikowi kręci się w głowie i brakuje tchu.

Podobne wrażenia sprawia tempo akcji czwartego tomu cyklu. W trzech poprzednich – ‘Parabola’, ‘Elipsa’, ‘Monochrom’ – poszczególne epizody toczyły się niespiesznie, tak by czytelnik zdążył nacieszyć się ich atmosferą, pooddychał specyficznym powietrzem oryginalnego świata przedstawionego na stronach komiksu. Teraz nagle dostała przyśpieszenia, którego nie powstydziliby się reżyserzy kina akcji z Hong Kongu. Na 54 stronach Skutnik wraca do wszystkich bohaterów cyklu, do jego najważniejszych miejsc i zawieszonych wcześniej wątków. Podsuwa rozwiązania zagadek, ale nie podaje wszystkiego na tacy, dzięki czemu chce się do ‘Rewolucji’ wracać, by ciągle szukać rozwiązania.

Reżyserzy z Hong Kongu nie powstydziliby się także brawurowego montażu, przy pomocy którego Skutnik buduję swoją epicką opowieść. Efektowny i efektywny, zaskakujący i błyskotliwy, a przede wszystkim funkcjonalny. Pozwala na swobodne łączenie wszystkich motywów, płynną zmianę miejsca akcji i ciągłe zaskakiwanie czytelnika. A scena strzelaniny z ‘Syntagmy’ powala, niektórych bohaterów wręcz dosłownie. Spokojnie można porównać ją ze słynnymi sekwencjami z ‘Nietykalnych’, czy ‘Człowieka z blizną’.

Ostatni tom pierwszej serii ‘Rewolucji’ stanowi doskonałe zamkniecie całości i czyni cykl wyjątkowym dziełem. Nie tylko w Polskim, ale i światowym komiksie. ‘Rewolucje’ to kolejny dowód na to, że właśnie komiks jest dziedziną kultury, w której do Zachodu nam najbliżej.

Szymon Holcman.


« Previous PageNext Page »