Alicja: recenzja w Gazecie Wyborczej


Wszyscy, którym ‘Alicja w krainie czarów’, klasyczna powieść Lewisa Carrolla, kojarzy się z radosnymi – mimo kilku dramatycznych momentów – przygodami małej dziewczynki w onirycznej krainie, w której postacie z talii kart rozgrywały swoją własną partię, mogą być poważnie zaskoczeni tym, co zaatakuje ich z plansz tego albumu. Najnowsze dzieło pomorskich twórców – scenarzysty, a zarazem teoretyka komiksu Jerzego Szyłaka i rysownika Mateusza Skutnika – poraża wymyślnym okrucieństwem, krwią wylewającą się z prawie każdego kadru i erotyczną żądzą kierującą działaniami bohaterów. Zadziwia także umiejętnym połączeniem nastrojów: goryczy alienacji w nieludzkim świecie i gryzącej ironii, bez której ta historia byłaby trudna do zniesienia. Szyłak zrobił z Alicji dużą dziewczynkę, wędrującą po okrutnym świecie, Skutnik wyposażył ją w fizyczne atrybuty, których nie powstydziłaby się Lara Croft czy inne bohaterki współczesnej komputerowo-wirtualnej ikonosfery i wpakował w sam środek krwawej rozgrywki pomiędzy dwiema armiami. Świat, w którym dzieje się nowa wersja historii o Alicji, to zaskakujące pod względem wizualnym połączenie Carrollowskiej klasyki – jest tu i kot z Chashire, jest i dwór z demoniczną królową – oraz elementów żywcem przeniesionych z cyberpunkowych opowieści, np. budzącego grozę swoim ogromem miasta czy poruszających się w powietrzu pojazdów.

Skutnik tym albumem potwierdza swoją klasę i opinię jednego z najbardziej oryginalnych polskich rysowników komiksowych. Udało mu się połączyć w harmonijną całość bardzo odległe od siebie elementy, nasycić to swoim charakterystycznym stylem, a na deser dorzucić jeszcze do wielu kadrów cieszące każdego miłośnika popkultury rodzynki cytatów i aluzji. Od razu rzuca się w oczy celnie wpleciony w akcję fragment ‘Hamleta’. Uważni czytelnicy doszukają się w niektórych kadrach postaci rodem z ‘Rewolucji’ i ‘Blakiego’ – dwóch popularnych cykli komiksowych autorstwa Skutnika, a unoszące się w powietrzu stwory robią wrażenie, jakby przyleciały z kadrów komiksowego klasyka Moebiusa. Czaru w tym komiksie sporo, ale raczej nie takiego, o który chodziło Carrollowi. Dzieło Szyłaka i Skutnika to opowieść dla dużych dzieci, wychowanych przez telewizję i pornografię. To 64 strony dobrej, krwawej zabawy.

Przemysław Gulda
Gazeta Wyborcza – X/2006



Rewolucje Syntagma: recenzja w Premierach


Magazyn ‘Premiery’, Numer 18, listopad 2006

Wielcy odkrywcy – marzyciele powracają raz jeszcze

To już czwarty tom serii ‘Rewolucje’ Mateusza Skutnika, jednego z najbardziej wyrazistych twórców opowieści rysunkowych. Komiksy Skutnika to połączenie oryginalnej grafiki z niebanalnymi fabułami. Podobnie jak poprzednie części tego cyklu ‘Rewolucje – Syntagma’ opowiadają o świecie alternatywnym do naszej rzeczywistości, w którym rewolucja przemysłowa przełomu wieków osiągnęła inne, od znanych nam wyniki. Można powiedzieć, że cykl ten to steampunk po polsku. Jednak Skutnik sięga po ten gatunek fantastyki nie tylko po to by bawić czytelnika, ale przede wszystkim po to aby zadać fundamentalne pytanie o granice nauki i technologicznego postępu.

Jeżeli dotychczasowe części tej serii jeszcze was o tym nie przekonały, przeczytajcie ‘Syntagmę’. Album ten zbiera motywy przewijające się przez poprzednie tomy. Przekonamy się co stało się z rękopisami spisanymi przez człowieka owładniętego atakiem geniuszu, odkryjemy wreszcie sens ekstatycznego tańca derwiszy, a przede wszystkim poznamy tajemnicę magnetycznego bieguna ziemi.

Skutnik w tym komiksie połączył nie tylko wątki, ale zderzył ze sobą postacie, które w pozostałych trzech albumach do tej pory pełniły role drugoplanowe. Zmuszając czytelnika do sięgnięcia po poprzednie części, autor udowadnia, że ‘Rewolucje’ to dzieło kompletne i nie ma w nim miejsca na przypadek.

Karol Konwerski



Rewolucje Syntagma: recenzja w Esensji


magazyn Esensja; www.esensja.pl

Konsekwencja w zestawieniu

Mateusz Skutnik zamyka wewnętrzny cykl w ‘Rewolucjach’. W ‘Syntagmie’ łączy pozornie niezwiązane ze sobą wątki w spójną, logiczną całość. Tworzy opowieść pełną niekonwencjonalnych rozwiązań i niebanalnych pomysłów. Dowodzi faktu, że jest twórcą potrafiącym ogarnąć wiele, nie popadając w przesadę, nie tracąc drobiazgowo zbudowanego klimatu poszczególnych opowieści.

Czwarty tom ‘Rewolucji’ jest swoistą klamrą spinającą wiele pojawiających się wcześniej wątków. W ‘Syntagmie’ spotyka się masa bohaterów, którzy obecni w poprzednich albumach wydawali się być sobie zupełnie obcy. Jednak wymowa podtytułu jest prorocza. Fakty i postacie istniejące w cyklu są ze sobą nierozerwalnie związane, ale te połączenia, nić subtelnych zależności zostają ujawnione przez autora dopiero w tym albumie.

Nic nie jest bez znaczenia. Wszystko co zostaje przedstawione ma sens i wpisuje się w główną wymowę opowieści. Na szczególną uwagę zasługuje umiejętna gra czasem przedstawionym. Skutnik brawurowo rzuca swoich bohaterów w zmienną czasoprzestrzeń. Wydarzenia owiane tajemnicą we wcześniejszych tomach, wyjaśniają się w ‘Syntagmie’. Każdy element cyklu ma swoje miejsce i w połączeniu z innymi układa się w bardzo spójną, logiczną i konsekwentnie, choć nieco fragmentarycznie, opowiedzianą historię.

Skutnik nie ma skrupułów. Świat ‘Rewolucji’ jest światem strasznym, pełnym przemocy i wyrafinowania. Wynalazki wykorzystywane są często w zły sposób i służą szemranym interesom wąskiej grupy ludzi. Wynalazcy często są niedoceniani, a ich odkrycia obracają się przeciwko nim.

Graficznie album jest bardzo dopracowany. Skutnik zadbał (w końcu) o usunięcie ołówkowych linii pomocniczych i bardzo dokładnie nałożone kolory. Ale przede wszystkim na podziw zasługuje bardzo konsekwentnie prowadzona narracja. Autor pokazuje akcję z kilku punktów widzenia, umiejętnie zmieniając narratorów, dzięki czemu historia jest kompletna i płynna. Nie ma przestojów, których ewentualnym pojawieniu się zapobiegają właśnie nieustanne zmiany w prowadzeniu historii. Jednocześnie ‘Syntagma’ pokazuje jak istotną rolę w narracji odgrywają rysunki, a także konstrukcja plansz i wzajemne współgranie kadrów.

‘Rewolucje: Syntagma’ to komiks kompletny. Jednak dopiero wtedy gdy zestawia się go z wcześniejszymi tomami. Bo jedyną wadą wydaje się być zbyt duża hermetyczność tego albumu. O ile poprzednie części dało się czytać osobno, o tyle czytelnik nie znający ‘Paraboli’, ‘Elipsy’ i ‘Monochromu’ nie będzie mógł w pełni odczuć wszystkich sensów obecnych w ‘Syntagmie’. Czy to jednak faktycznie wada?

Daniel Gizicki.



Rewolucje Syntagma: recenzja Gazeta Wyborcza


Gazeta Wyborcza 20 listopad 2006, poniedziałek:

Skutnik od początku trzymał za sznurki

Gdański rysownik komiksowy wydał właśnie czwarty album z serii ‘Rewolucje’, zatytułowany ‘Syntagma’. W zaskakujący sposób domyka on wątki rozpoczęte w poprzednich częściach.

Cykl pełnowymiarowych albumów gdańskiego rysownika i scenarzysty Mateusza Skutnika, zatytułowanych ‘Rewolucje’, wydawał się przez trzy kolejne tomy zbiorem odrębnych historii, czasem realistycznych, czasem uciekających niespodziewanie w krainę zmyślenia. Można było odnieść wrażenie, że są one połączone w zasadzie tylko specyficznym klimatem i miejscem, w którym się rozgrywały. Były nastrojowe, czasami wręcz poetyckie, były zarazem osadzone w niezwykłym świecie, bliskim krainom z takich gatunków fantastyki jak steam-punk (to przede wszystkim za sprawą różnego rodzaju zaskakujących urządzeń i skomplikowanych mechanizmów, którymi zapełniał Skutnik kadry swojej serii) czy historie alternatywne (to za sprawą prawdziwych postaci, choćby Maria Curie-Skłodowska, czy miejsc – jak np. gdańska Złota Brama – pojawiających się tu epizodycznie i w kontekście nieco oderwanym od swego miejsca w tej wersji historii jaką uznaje się za prawdziwą). Były jednak – przede wszystkim – mocno zagadkowe.

Do dziś. Bo właśnie ukazał się album, będący finałowym epizodem tej serii. Album, który udowadnia, że ten brak związku między poszczególnymi opowieściami był tylko pozorny, a przekonanie, że autor opowiada tylko oderwane od siebie epizody – mylne. Skutnik od początku trzymał za sznurki, z których utkane były te opowieści i czekał tylko na moment, żeby za nie pociągnąć. Zrobił to na kadrach swego najnowszego dzieła. Okazuje się, że wszystkich bohaterów łączy jeden cel, a prawie cała akcja poprzednich albumów nie bez powodu dzieje się w świecie nauki i racjonalizmu.

Po przeczytaniu ostatniego tomu, ‘Rewolucje’ zaskakująco okazują się niezwykłą realizacją jednego z ważnych toposów literatury fantastycznej, próbą odpowiedzi na pytanie o relacje między rozumem a wiarą albo doświadczalną wiedzą a oświeceniem. Skutnikowi udaje się uniknąć banału, zostawiając jednocześnie czytelnikowi sporo miejsca na własną interpretację: choć wiele tajemnic się wyjaśnia, czytelnik, zamykając ten album, nadal ma głowę pełną pytań.

Przemysław Gulda



Alicja: recenzja w Nowej Fantastyce


Opowiedziane na nowo.

Na ‘Alicję’ Jerzego Szyłaka i Mateusza Skutnika trzeba było czekać ponad dwa lata. Pierwsze plansze i zapowiedzi pojawiły się w 2003 roku i dały przedsmak tego, czego można oczekiwać w przyszłości. A jako że wspomniany duet to z pewnością jedni z najciekawszych polskich twórców i obok ich prac trudno przejść obojętnie, również tym razem stworzyli dzieło, którym warto się zainteresować.

‘Alicja w krainie czarów’ Lewisa Carolla to literacki klasyk, którego wielką zaletą jest to, że można go dobrowolnie interpretować. Skorzystał z tego Jerzy Szyłak, ale poprowadził swą opowieść zupełnie inną drogą niż większość twórców zainspirowanych pierwowzorem Carolla. To historia opowiedziana całkowicie od nowa, pozbawiona oniryczności i zdecydowanie poważna. Świat, do którego trafia tytułowa bohaterka, jest brutalnym i wypaczonym miejscem. Roi się w nim od wszechobecnych niebezpieczeństw i perwersji. Na nieszczęście to nie sen, tylko pełna koszmarów jawa, z której nie można się obudzić. Siłą tego scenariusza jest nie tylko udana próba ominięcia wielu myśli i wątków zawartych u Carolla, lecz także fakt, że podobnie jak w oryginale, czytelnik ma tutaj wolną rękę w interpretacji sugestywnych i pobudzających wyobraźnię obrazów.

Rysunki Skutnika są usytuowane gdzieś pomiędzy ‘Morfołakami’ a ‘Rewolucjami’. Co prawda można odnieść wrażenie, że ich autor nie dokońca wiedział, jak chce ten album narysować, lecz mimo to graficznie wypada on dość oryginalnie – głównie dlatego, że odbiega od prac do których Skutnik przyzwyczaił nas we wcześniejszych dziełach. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim świetnie dobrana paleta barw oraz niecodzienne eksperymenty z kadrowaniem i perspektywą, które znakomicie budują nastrój przerażenia i grozy.

‘Alicja’ to komiks dobrze napisany i sprawnie narysowany, przez co z pewnością zasługuje na uwagę zarówno miłośników dobrej rozrywki, jak i tych, którzy szukają wyrafinowanej, oryginalnej treści. Trzeba jednak zaznaczyć, że zdecydowanie nie jest to dzieło dla wszystkich, a na pewno nie dla tych, którzy lubują się w szablonowych opowieściach nie wymagających odrobiny refleksji.

Paweł Deptuch
Nowa Fantastyka nr 7(286) lipiec 2006



Alicja: recenzja w Dzienniku


Są opowieści, które mozna opowiedzieć tylko w jeden, określony sposób i takie, które wręcz domagają się opowiadania wciąż od nowa – pisze Jerzy Szyłak we wstępie do ‘Alicji’. Stworzył ją do spółki z Mateuszem Skutnikiem. Najbardziej znany w Polsce teoretyk komiksu sotatnio coraz częściej udziela się jako scenarzysta.

Za inspirację obrazkowej interpretacji powieści Lewisa Carolla posłużyli Szyłakowi artyści związani z kultowym magazynem komiksowym ‘Hevay Metal’. Tacy twórcy jak Moebius czy Corben łączyli w swoich opowieściach niczym nieposkromione fantastyczne wizje i erotykę, a prowokacja była jednym z ich ulubionych metod twórczych. Skutnik i Szyłak nie są może tak prowokacyjni, ale ‘Alicja’ z pewnością nie jest komiksem dla dzieci. Główna bohaterka to nie dziewczynka, ale kobieta która wpada w dziwny uskok przestrzeni i dostaje się do obozu zagłady dla mutantów. Ta pełna smutku i koszmarów historia została ciekawie zilustrowana przez Skutnika. Rysownik do swej groteskowej kreski dorzucił kilka malarskich zabiegów, tworząc klimatyczną kolorystykę w tonacji szarości i bladych błękitów.

Trudno szukać tu motywu przewodniego, to raczej fantastyczna wariacja o okrucieństwie, wyobcowaniu i żądzy. Szyłak i Skutnik podążając za swoimi mistrzami, wyraźnie starali się stworzyć album intrygujący i niejednoznaczny. Eksperyment zdecydowanie się powiódł.

Sebastian Frąckiewicz.
Dziennik, nr 30/2006, 24 maja 2006 środa



Alicja: recenzja w Przekroju


Alicja w krainie koszmarów

Prowokująca wersja ‘Alicji w Krainie Czarów’ jako nękanej seksualnie policjantki w krainie mutantów.ImageJerzy Szyłak po raz kolejny udowadnia, że jest specjalistą od komiksu. Poświęcał mu artykuły i książki, ale – o czym nie każdy pamięta – na początku lat 80. próbował sił jako rysownik, by przejść do pisania scenariuszy. Opublikował rewelacyjną parodię ‘B. heroiczna fantasy’ z rysunkami Marka Wdziękońskiego (komiks podpisano tylko nazwiskiem tego ostatniego). Zachęceni sukcesem autorzy postanowili zająć się stworzeniem własnej wersji ‘Alicji w Krainie Czarów’. Jedyny ówczesny krajowy wydawca projekt odrzucił, argumentując, że komiks zawiera zbyt wiele drastycznych scen przemocy i seksu. Potem Szyłak kontynuował pracę naukową (habilitacja!), a Wdziękoński komiks porzucił po narysowaniu paru stron. Do historii przymierzało się kilku plastyków, wreszcie rzecz się ukazała – z rysunkami Mateusza Skutnika.

We wstępie Szyłak zdradza genezę komiksu – jako dorosłej wersji przygód Alicji zrealizowanej w stylu komiksów ze słynnego magazynu ‘Heavy Metal’. Alicja to policjantka, a Króliczą Norę zastępuje podziemny świat mutantów. Oniryczną wersję Lewisa Carrolla zastąpił Szyłak poetyką absurdu połączoną z horrorem. Alicja przemierza przerażający podziemny świat, cały czas będąc obiektem seksualnych zakusów. A świat przypomina nie ten ze snu, jak u Carrolla, ale z koszmaru.

Rysunki Skutnika dają komiksowi w stosunku do pierwotnej wersji sporo oddechu. Brakuje im rysunkowej dosłowności, co nie znaczy, że nie ma szczegółów. Plastyka lokuje komiks w świecie pastiszu, zabawy. Czy jednak autorzy wychodzą zwycięsko z interpretacji ‘Alicji’? Moim zdaniem tak. Przynajmniej nie podeszli do Carrolla na klęczkach, a dzięki prowokacji intelektualnej wybaczy im się szarganie literatury dziecięcej.

Bartosz Kurc.
Przekrój nr 28/3186 / 13 lipca 2006



Wyznania… recenzja na Below Radars


Wyznania Właściciela Kantoru

Estetycznie intrygująca okładka zachęca do zapoznania się z komiksem podpisanym nazwiskami Mateusza Skutnika i Jerzego Szyłaka. Wśród komiksowej tłuszczy zawsze warto zwrócić uwagę na poczynania obu tych twórców. Tym razem jest podobnie. Mamy do czynienia z komiksem trudnym w odbiorze, zaskakującym, który od nas – czytelników, wymagającego otwartego umysłu.

Trudno nazwać Wyznania Właściciela Kantoru komiksem pornograficznym czy erotycznym. Jest on utrzymany w tak sugestywnej estetyce brzydoty, zarówno w warstwie treści jak i pod kątem oprawy graficznej, że trudno mówić o jakiejś zmysłowości, stymulowaniu czytelnika seksualnie. Sprowadza rzeczy piękne, jak wzniosły akt zbliżenia między kobietą i mężczyzną do rynsztoka. Przedstawia zwierzęcą kopulację, między osobnikami dwojga płci, odarta z jakiejkolwiek więzi między kochankami. Nie liczy się metoda, nieważne, z kim, liczy się orgazm. Praca tytułowego właściciela kantoru, nie opiera się na pasji, poczuciu misji społecznej, na żadnych ze szlachetnych pobudek, jakimi człowiek może kierować wybierając zawód. Jasia determinuje jego patologiczna żądza, uwielbienia pieniędzy dla ich samych – charakter bohatera doskonale ilustruje to monumentalny kadr z szóstej strony.

Autorzy doskonale poruszają się w poetyce, którą śmiało można nazwać turpistyczną na naszym komiksowym poletku – dla scenarzysty nie jest to pierwszyzna, natomiast niejednemu z fanów trudno będzie poznać Skutnika po rysunkach w ‘Wyznaniach’. W tle jego dotychczasowych dokonań to, co prezentuje w tym albumie jest jak cały album, czyli paskudne. Brudne, niedbałe, stylistycznie bliskie undergroundowi. Nie jest to Skutnik, którego znamy i nosimy na rękach po różnorakich forach komiksowych (całkiem zasłużenie zresztą). Inną sprawa jest, że niektóre kadry zdają się być kończone w dużym pośpiechu.

Trudno nazwać ‘Wyznania Właściciela Kantoru’ komiksem stricte komediowym. Spotkałem się z twierdzeniami, że komiks ten nie jest po prostu śmieszny, z czym nie mogę się absolutnie zgodzić. Humor, jaki prezentuje utwór, oscyluje gdzieś pomiędzy obyczajowością Damskich Dramatów a wulgaryzmem Ciach Bajery. Gra słowna i dowcipy utrzymane są w klimacie prostackiego rechotu nad kuflem piwska w barze dla kierowców ciężarówek i mnie osobiście pasują doskonale do konwencji w jakiej utrzymane jest absolutnie wszystko w tym albumie. Prosty, lecz nie chamski, dosadny, ale nie wulgarny, przewrotnie inteligentny, ale też bez przesady. W sam raz dla mnie.

Podobnie trudno jest nazwać ‘Wyznania’ komiksem obyczajowym. Bardzo trudno przyporządkować album ten do konkretnego gatunku. Najlepiej określić go mianem ‘komiksu szyłakowego’ kontrowersyjnego właśnie w tej kwestii – gatunku, jaki prezentuje. Niejednorodny, ale bardzo spójny pod każdym względem, przekraczający pewne granice w sposób taktowny i interesujący. Ze wszechmiar godzien polecenia.

Wspomnę jeszcze o jakości wydania – trudno coś zarzucić Timofowi i jego cichym współpracownikom – lakierowana i utwardzona okładka, świetna kreda, odpowiednie nasycenie czerni. Brawa.

Wyznania Właściciela Kantoru zapewne nie znajdą specjalnego poklasku na polskim poletku komiksowym i podzielą los wielu komiksów, którym odmawia się ich wartości, jak by specyficzna nie była. Co smutne – znajdą się tam wśród wielu komiksów autorstwa Jerzego Szyłaka. Przykrytych warstwą obrzuconego nimi błota. A mnie się ten album spodobał, a nawet powiem więcej – zauroczył. Bo jest jak to serduszko znajdujące się na drewnianym oknie kantorka – krzywe, troszkę niedorysowane i absolutnie nie na miejscu. Z dumą zajmują na mojej komiksowej półeczce.

Kuba Oleksak



Wyznania… recenzja w KaZet


Wyznania Właściciela Kantoru

Swego czasu nazywano ich cinkciarzami. Handlowali walutą i bonami dolarowymi. Ale kiedy w wyniku zmiany ustroju i wejścia w życie nowego prawa dewizowego prywatny obrót walutami obcymi został zalegalizowany cinkciarze ‘zniknęli’, a może nie tyle zniknęli, co dostosowali się do nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Dziś mówi się o nich: właściciele kantorów. Prowadzą poważne interesy, nie muszą się ukrywać. No, chyba że przed urzędem podatkowym. Ale to wciąż ten sam typ ludzi. Ich życie kręci się wokół pieniędzy, a jak wiadomo obrót walutą, to zajęcie które może przynieść dość spory profit. O tym, jak również o innych faktach z życia takiego właśnie człowieka, kilka słów do powiedzenia miał Jerzy Szyłak, którego przemyślenia zilustrowane zostały przez Mateusza Skutnika, w ukazującym się właśnie komiksie ‘Wyznania Właściciela Kantoru’.

Liczący sobie czterdzieści-osiem stron albumik przedstawia w sposób prześmiewczy pewnego właściciela kantoru. Jak na przedsiębiorcę przystało pieniądze to jego konik. Ale nie tylko pieniądze. Ten człowiek lubi sobie poużywać życia, jednym słowem lubi, kiedy ktoś (oczywiście mam na myśli kobiety) robi mu dobrze. Mówiąc, że komiks ten stoi na pograniczu dobrego smaku, jest obsceniczny, niecenzuralny i przepełniony sprośnym humorem nie mijałbym się zbyt wiele z prawdą. Jest taki i trudno temu zaprzeczyć. Ale żart, którym operuje Jerzy Szyłak nie jest bynajmniej ani rynsztokowy, ani tandetny. Bawi, chociaż obraca wciąż się wokół tego samego tematu; śmieszy, chociaż jednocześnie może wywoływać uczucie niechęci. Oprócz tego widać, jak autor co krok ‘puszcza oko’ do czytelnika, prowadzi z nim grę i pokazuje mu, że ma dystans do opowiadanej historii, która aż kipi od autoironicznych zabiegów. Mam tym samym nieodparte wrażenie, że scenarzysta mógłby tak w nieskończoność opowiadać o tym właścicielu kantoru, o jego zdegenerowanym jestestwie, a wciąż byłaby to historia ‘strawna’, warta przeczytania.

A teraz uczciwie ostrzegam – jeśli ktoś ma zamiar zajrzeć do tego albumiku tylko dlatego, że szuka w nim kolorowych, pokrytych akwarelą rysunków Skutnika niech nie ryzykuje. Jednocześnie, niech zapomni o ‘Blakim’ i nawet ‘Morfołaków’ nie bierze sobie jako obiekt jakichkolwiek odniesień. Jeśli jednak ma ochotę ryzyko podjąć, powinien po prostu zapomnieć o ostatnich dokonaniach tego rysownika. ‘Wyznania właściciela kantoru’ to komiks narysowany zupełnie inną, nieładną, może nawet miejscami niechlujną kreską. Czarno-białe plansze przedstawiają zniekształcone, karykaturalne postacie ludzkie, które nawet uprawiając seks nie są atrakcyjne, a z niejedną taką sceną mamy tu do czynienia. Ale dokładnie o to w tym chodzi. Skutnik w grafice jest równie pikantny i sprośny, co Szyłak w narracji. Można powiedzieć, że ‘zniża się’ do poziomu scenariusza. Tyle tylko, że dzięki temu unika rozbieżności pomiędzy tymi dwiema warstwami komiksu, buduje spójny obraz świata przedstawionego. Jest niczym motyl potrafiący upodobnić się do liścia lub kory drzewa, na którym siada. Tym samym, dzięki dobrze opanowanej strategii mimetyzmu, udaje się mu się skutecznie uniknąć drapieżnika, którym w tym wypadku jest oceniający: czytelnik, bądź recenzent. W innym kontekście ocena za podobne rysunki mogłaby być całkiem odmienna.

Jak nie trudno się domyślić, ‘Wyznania Właściciela Kantoru’ to komiks niszowy. Prawdopodobnie nie trafi w gusta czytelników, którzy lubią ładnie namalowane albumy z kolorowymi obrazkami, gdzie dobry bohater triumfuje nad wszechobecnym złem. Niejednego czytelnika z pewnością owo dzieło zniesmaczy, a w innym wywoła oburzenie. Nie znaczy to jednak, że nie rozbawi. Patrząc na ten albumik z przymrużeniem oka, można znaleźć w nim coś więcej, niż tylko nachalną nieprzyzwoitość i zdrożność, pod płaszczykiem szkaradności i wulgaryzmu, czai się bowiem drugie dno – przemyślana i celna satyra.

Jakub Syty



Wyznania… recenzja w Gazecie Wyborczej


kantor_okladka100Gazeta Wyborcza Trójmiasto 25-05-2006

Wyznania Właściciela Kantoru

Ukazał się powstały już kilkanaście miesięcy temu komiks Mateusza Skutnika ‘Wyznania właściciela kantoru’. Scenariusz napisał Jerzy Szyłak, najbardziej znany teoretyk komiksu w Polsce.

Właśnie ukazało się kolejne dziełko coraz bardziej popularnego i cenionego gdańskiego rysownika komiksowego Mateusza Skutnika. Do tej pory znany był on przede wszystkim za sprawą cyklu ‘Rewolucje’ – nastrojowego, nostalgicznego, rysowanego łagodną kreską i ciepłymi, miękkimi kolorami. Refleksyjny, choć nie pozbawiony sarkazmu, czarno-biały album ‘Blaki’ pozwolił nieco inaczej spojrzeć na tego wszechstronnego rysownika, ale nie odbiegał zbyt daleko od stylu ‘Rewolucji’.

Tym razem Skutnik prezentuje się z zupełnie innej strony – graficzny wyraz ‘Wyznań właściciela kantoru’ ma się nijak do wcześniejszych prac tego autora. Rysunki w tym niewielkim albumie są świadomie niedbałe, uproszczone, niemal prymitywne. Poszczególne postacie przedstawione są dość schematycznie, a cały drugi plan składa się zwykle z kilku zaledwie kresek.

Wygląda to na świadomy zabieg, dobrze pasujący do scenariusza Szyłaka. Bo ten ceniony znawca komiksu, jeden z nielicznych w Polsce naukowców na poważnie zajmujących się tą niedocenioną dziedziną sztuki, jak zwykle – ma już kilka tego typu dokonań na koncie – stworzył scenariusz, w którym ostentacyjnie o nic nie chodzi. Zresztą w kilku autotematycznych refleksjach, zawartych między kadrami komiksu, niemal kokieteryjnie się do tego przyznaje. Głównym tematem tego albumu jest ogromna chuć tytułowego bohatera, który – choć zaspokaja ją wielokrotnie i na różne, czasem dość wymyślne, sposoby – jakoś nie może znaleźć spełnienia i ukojenia.

Niby jest pełnokrwisty bohater – tytułowy właściciel kantoru, niby jest dość bierna, ale wyrazista postać drugiego planu – jego wspólniczka. Ale tak naprawdę cały komiks obraca się wokół tego, co główna postać nosi w majtkach.

Dla jednych: prostacki i wulgarny, dla innych: bezpretensjonalny i śmiały obyczajowo, jedno jest pewne – to nie jest komiks dla wszystkich. Niestety, nie jest to też dzieło, które ma szansę wzmocnić pozycję Skutnika pośród polskich autorów komiksowych.

Przemysław Gulda


« Previous PageNext Page »