Where is 2019? almost top popular
January 6, 2019
On itch.io.
And the sweet irony is that I’ve beaten by… a room escape game… :D
On itch.io.
And the sweet irony is that I’ve beaten by… a room escape game… :D
Zbiorcze wydanie czterech pierwszych tomów cyklu Rewolucje trafiło w moje ręce, kiedy nie miałam jeszcze tak naprawdę pojęcia, na co się piszę, podejmując się lektury. Wiedziałam mniej więcej, o czym są komiksy, ale nic ponadto – nie byłam obeznana z recenzjami i opiniami na temat publikacji. Pierwszym więc, co zwróciło moją uwagę, kiedy już otworzyłam swój egzemplarz, były nietuzinkowe, oryginalne rysunki, które powinny na wstępie dać mi do myślenia i podszepnąć, że to nie będą zwykłe historie. Ominęłam jednak ten oczywisty trop, przechodząc po nim bezczelnie. Nic więc dziwnego, że pierwszy tom wprowadził mnie w stan lekkiej konsterancji, której daleko było do zachwytów. Później jednak wszystko zaczęło się zmieniać.
Jako recenzent czuję się postawiona przed jednym z trudniejszych zadań, bo pisanie o Rewolucjach to prawdziwe wyzwanie. Po pierwsze dlatego, że jest to opowieść skomplikowana, niełatwa i wielowątkowa, lecz zrozumienie zarówno ogólne, jak i jej ostatecznej spójności, przychodzi z czasem, jaki mija podczas lektury; po drugie dlatego, że cokolwiek przychodzi mi do głowy, kiedy miałabym opowiedzieć komuś o fabule i tematyce – musiałabym zdradzić bardzo wiele. Zbyt wiele. Proszę więc o wyrozumiałość, Drogi Czytelniku, jeśli w którymś momencie wyda Ci się, że kręcę się w kółko, owijam w bawełnę lub (nie daj Boże) leję wodę. Nie jest to moim zamiarem, podobnie jak nie jest moim celem obdzieranie Cię z przyjemności zapoznania się z Rewolucjami osobiście. Tym bardziej że dzieło Mateusza Skutnika jest doznaniem czytelniczym dość intensywnym – momentami zwariowanymi, gdzieniegdzie zabawnym, a innym razem chwytającym za serce i dającym do myślenia. Sporo się w nim dzieje i lektura musi być uważna i spokojna – nie radzę Rewolucji czytać po łebkach, bo to się po prostu nie opłaci.
Zbiorcze wydanie obejmujące tomy od pierwszego do czwartego otwiera Parabola. Tytuły poszczególnych tomów to zresztą kolejny aspekt, który przyciąga, zwraca uwagę i zaciekawia. Nie są to słowa nam obce, ale również nie takie, z którymi spotykamy się na codzień, co sprawia, że znaczenia niektórych z nich zapominamy. Cykl otwiera wydarzenie mające miejsce we wnętrzu latarni morskiej, której światło wcale nie bierze się z typowego dla takich miejsc źródła. Widzimy w jej wnetrzu człowieka z ogromną głową, którego odwiedza inny człowiek. Ten pierwszy bez opamiętania spisuje coś na papierze. Coś, co wydaje się być ważne, bo kiedy kończy, ten drugi jest zaaferowany. Na dworcu wpada na ułamek sekundy na starszego mężczyznę w okularach, a dla czytelnika oznacza to przeniesienie się właśnie do jego historii; mężczyzna ten (który bronił niedawno doktoratu z dziedziny termodynamiki) spotyka się z innym, który, jak można wywnioskować z ich pierwszego dialogu, jest odkrywcą i podróżnikiem. Na następnych stronach znów ktoś na kogoś wpada przypadkiem i tylko na chwilę, a my poznajemy kobietę, która przed laty oddała swoje dziecko, co umożliwiło jej wstąpienie do służb specjalnych. Później spotykamy profesora, który opracowuje nowoczesne urządzenie służące do przenoszenia rzeczy na sporą odległość. Wydarzy się sporo niepowiązanych ze sobą wydarzeń, będzie dużo chaosu i fascynującego świata przedstawionego.
Parabola mnie nie zachwyciła. Byłam zawiedziona sama historią, jak również sobą i tym, że nie potrafiłam jej właściwie (jak wnioskowałam) odczytać i zrozumieć. Czułam, że jest w niej coś, co jest dobre, ale ja nie mogłam tego zobaczyć. No cóż, jak się okazało, wystarczyło sięgnąć po kolejne tomy. I w tym momencie chciałam napomknąć o tym, że wydanie zbiorcze okazało się z tego względu błogosławieństwem. Mam bowiem przeczucie, że gdybym sięgnęła po pierwszą część Rewolucji jako osobny komiks – chyba nie skusiłabym się na pozostałe. Tymczasem okazuje się, że w dziele Skutnika nie ma chaosu, o który je początkowo posądziłam, nie ma przypadków i niepowiązanych ze sobą wątków. Aby to jednak zrozumieć, potrzebna jest odrobina cierpliwości i wiary w to, że wszystko się jeszcze jakoś ułoży. I to dosłownie – w logiczną całość. Co prawda dopiero czwarty tom zatytułowany Syntagma, a więc ostatni, tak naprawdę splata ze sobą poszczególne historie i wątki (co skutkuje tym, że najchętniej zaczelibyśmy czytać od pierwszej strony jeszcze raz, bogatsi w wiedzę, która pozwala nam inaczej spojrzeć na pewne zdarzenia), ale już dwa poprzednie, kolejno Elipsa i Monochrom (w skład którego wchodzi utwór Kinematograf, na podstawie którego Tomasz Bagiński nakręcił krótkometrażowy film pod tym samym tytułem) sygnalizują, że Rewolucje nie są zbiorem chaotycznych opowieści, które złożone w całość nie nabierają sensu. Zdarzają się oczywiście krótkie historie wplecione w te cztery tomy, które (jeszcze?) nie zostaly powiązane ciasno z resztą, ale to wpisuje się w tytuł ostatniego tomu, niektóre z nich bowiem, są takimi miniprzypowieściami samymi w sobie.
Tym co najmocniej chyba działa na wyobraźnię czytelnika (poza niezwykłą grafiką) jest fakt, że niełatwo nam określić czas, w jakim dzieją się Rewolucje. I nie chodzi mi nawet o konkretne lata czy okres historyczny, ale o rozróżnienie na przeszłość i przyszłość. Jak sam tytuł naprowadza, w komiksie jest mowa o wielu wynalazkach i nowinkach technologicznych – jednych mniej innych bardziej dopracowanych i przydatnych. To powinno nam zawięzić jako tako ramy czasowe, prawda? Teoretycznie tak, ale praktyka ma się nijak do tego, co można i co powinno sie robić. Skutnik stworzył swoją niebanalną opowieść tak, że momentami nie mamy pojęcia, czy jej bohaterowie utknęli w przeszłości, kiedy wysyłało się telegramy, czy przemierzają przyszłość, w której trumny potrafią przenosić ludzi do innego wymiaru. I to jest dopiero coś niebanalnego i fascynującego! Świat Rewolucji jest inny i dziwaczny, ale w sposób, który nie pozwala się od niego oderwać, a nie w taki, który od niego odpycha. Spotkamy w nim naukowców, którzy naginają czas i przestrzeń, a także ludzi oświeconych, których dar okazuje się – jak czesto w takich przypadkach – raczej przekleństwem niż błogosławieństwem. Autor nie zapomina jednak o zwykłych ludzkich dramatach, które rozgrywają się w każdym świecie – prawdziwym i przedstawionym, zmyślonym, choć realnym, i zmyślonym tak, że nie mamy wątpliwości co do obcowania z fikcją. Jest tu miejsce na stratę ukochanej osoby, na niełatwe do podjęcia decyzję, które zaważą później na reszcie życia, znajdziemy tu miłość, troskę, zazdrość, żal, smutek, ideę, szaleństwo i podłość. Genialni naukowcy stają się bezwzględnymi mordercami, a zwykli ludzie niezwykłymi istotami.
Kreska Mateusza Skutnika integruje się z fabułą absolutnie fantastycznie. Jest nietypowa – to nie podlega dyskusji. O ile bowiem tło i scenografia są narysowane “w miarę” normalnie – nie mamy wątpliwości, że patrzymy na patefon, bramę wejściową, budynek czy ławkę w parku, w dodatku jest to wyrysowane ze szczegółami i lekkością, cienką kreską, która sprawia wrażenie niezwykle giętkiej i plastycznej, jakby również ona nie miała zamiaru poddawać się ani prawom fizyki, ani żadnym innym – o tyle ludzie nie są już tacy typowi. Ich twarze przypominają nieco spreparowane, pozszywane zwłoki. Oczy są niezmiennie ciemnymi, szeroko rozstawionymi kropkami, a z nosem łączy je pozioma linia. Od nosa przebiegają natomiast dwie pionowe, które rozdzielając się, tworzą miejsce na wąskie usta. Charakterystyczne są również ogromne, zupełnie inne od ludzkich, uszy, które zdają sie nie tyle wyrastać po bokach głowy, co zespalać się z nią, dodatkowo ją obciążając. Całość tworzy wrażenie intrygujące, bo niecodzienne, ale jednocześnie zachwycające. Chwilami można odnieśc wrażenie fantasmagoryczności, bo choć emocje bohaterów można bez problemu odnieść do naszego świata, to rysunki tworzą postaci niewiarygodne, pochodzące jakby z sennych rojeń. Jest to ogromną zaletą zbioru i tę decyzję Skutnika o takiej formie komiksu najlepiej komentuje jeden z bohaterów, kiedy mówi:
Moje małe decyzje, które podejmuję każdego dnia, wyprowadzają mnie poza ramy normalności.
Zbiorcze wydanie czterech pierwszych tomów Rewolucji to niezwykła podróż po dziwnym świecie – tak podobnym do naszego, lecz jednocześnie tak innym, jakby był jakimś jego dziwnym odbiciem, alternatywną rzeczywistością, w której ktoś pomylił kolejność przycisków potrzebnych do uruchumienia poszczególnych zdarzeń. Czytelnik otrzymuje dzięki temu wspaniałą przygode i rozrywkę, ale autor nie pozostaje głuchy także na zapotrzebowanie na emocjonalny wydźwięk dzieła – bohaterowie, choć wyglądają nieco inaczej niż my, bardziej sztucznie i trochę przerażająco, czują ten sam lęk i radość, tak samo reagują na ból i piękno, ich także dosięga satysfakcja i rozczarowanie. Niezwykłe wynalazki zwykłych ludzi i zwykłe spotkanie niezwykłych postaci, a także koncepcja, która z pastelowego chaosu w końcu wyciąga do nas poocną dłoń, rozwiewając chmury niezrozumienia, nieścisłości i urwanych wątków – to wszystko znajdziecie w Rewolucjach. W Paraboli, Elipsie, Monochromie i Syntagmie. Mam nadzieję, że kolejne tomy są równie dobre i ciekawa jestem, jak mają się do historii z pierwszych czterech.
Sylwia Sekret
W polskim komiksie niczego nie można być pewnym. Początkowo „Rewolucje” miały zamknąć się w zaledwie czterech tomach. Te pierwsze albumy opublikowano w latach 2004-2006. Machiny, do której Mateusz Skutnik zaprzągł wynalazców i wynalazki, nie sposób było jednak zatrzymać. I tak sukcesywnie dostawaliśmy kolejne tomy serii. Ich akcja działa się na morzu, we mgle, pod śniegiem czy nawet w kosmosie. Za każdym razem autor odsłaniał kolejne nieznane fakty ze świata wynalazców. Świata niejako równoległego do tego, który znamy z historii.
Teraz światło dzienne ujrzał tom „Rewolucji” z numerem jedenastym – „Apokryfy”. Po części jest to materiał archiwalny, po części zupełnie nowy. Mateusz Skutnik zebrał w sumie dziesięć prac opublikowanych w magazynach i antologiach oraz jedenaście historii premierowych. Scenariusze do nich stworzyli m.in.: Magdalena Cielecka, Berenika Kołomycka, Tomasz Kołodziejczak, Daniel Gizicki czy Jerzy Szyłak i… Bruno Schulz. I okazuje się, że wielkogłowi bohaterowie tak naprawdę mogą grać wszelkie role: wynalazców i wizjonerów, żołnierzy i szaleńców, a nawet pensjonariuszy sanatorium.
Kto nie zna „Rewolucji”, może śmiało zacząć przygodę z komiksem Mateusza Skutnika od tego tomu, by później sięgnąć po wcześniejsze.
P.S. A tak przy okazji. Szukaliście kiedyś dziesięciu gnomów? Jeśli nie, polecam. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło 10 Gnomes. To też dzieło Mateusza Skutnika.
Andrzej Kłopotowski
From Oct. 4th – 7th the Europe Comics team will be traveling stateside for the 2018 New York Comic Con, and we have the privilege of bringing with us Polish author Mateusz Skutnik, creator of the groundbreaking series Revolutions, in addition to his popular computer games. Be sure to stop by our booth #1558 for one of his signing sessions, and don’t miss his panel discussion on Fri. Oct. 5th, on “The World Comics Invasion.”
How did you decide to become a graphic novel artist? How did you achieve this goal?
Actually, I remember it clearly. It was early autumn of 1986, I was 10 years old, and as I held one of our Polish comic books for kids, I thought to myself, “This seems easy enough, I can do that too.” My grandma bought me a blank notebook that day and I immediately started drawing adventures of He-Man. Of course things weren’t so easy as they seemed, it took me about 10 years before my drawings became half-decent. I’m trying to improve to this day.
How would you describe the comics scene in Poland? How has it changed since you started creating graphic novels?
You’re asking me about the last quarter of a century of comic book history in Poland… Long story short: when I was starting in the late nineties the situation was abysmal, especially for Polish creators. We had our share of legendary comic book writers, we had our Marvel and DC comics on newsstands, but that was basically it. Me and most of my fellow comic book creators around my age were creating straight into the abyss, with no chance of publication on the horizon. And now? The market is flourishing, getting bigger from year to year, there are lots of great authors from what I’d consider the next generation after me. And hey, they even respect us, those aging guys from the “bygone era of sorrow.” Things are looking good.
Which other comics artists and writers inspire you? Who would you like to collaborate with, in Europe or beyond?
Nicolas de Crécy is one. I’m just in constant awe of this guy’s audacity and style. In a way he set me free. After reading his books I felt good about creating flawed, unapologetic drawings for my own books.
Tove Jansson comes to mind. She must have been the earliest inspiration for my non-realistic, yet atmospheric style of drawing. She also wrote a piece about the Snufkin creative process (Snufkin being a character from her series The Moomins), which became a template for my entire writing career.
Of course, Grzegorz Rosinski. He is a legend in our Polish comic book world. Everybody wanted to be like him, to have a career like his, a career that happened once and would never happen again. Also, Thorgal was a pretty good series to have grown up with. I’m buying and reading it still, to this day.
Finally, Hugo Pratt — a self-explanatory choice. He’s a legend worldwide, the Corto Maltese books are classic, and his watercolors are on an even higher level. Sometimes I just like to look at what he created to remind myself of how insignificant I actually am. That’s a very healthy thing to do, you know.
Tell us a bit about your series Revolutions, and the creative process behind it. How would you describe the genre? Which elements of these books did you find the most fascinating or challenging?
Here’s the elevator pitch: Revolutions is a series about the technological revolution of the late 19th, early 20th century. For every genius invention of that era there were probably 10 or more insane ones that never made it, forever lost to oblivion. This series is about those inventions and the people behind them. I’m striving to create a new comic book album each year, and it’s mostly this series. I want to give people the certainty of a series. That’s why, while we’re on book 11 right now, I have four more books lined up for the coming years. They’re almost written, too. By that I mean I have about 70% of the structure of each of those books set, they just need polish. This queue of books allows me to dodge the dreadful situation of sitting over a blank page not knowing what to do. I hate that. I’m unable to write when pressured to do so. The most fascinating thing about creating a comic is the transition between the spoken word and a panel of drawings. That’s the moment when the comic book magic happens. Writing a story, drawing it — sure, those are the meat of it, but most fascinating is the transition between.
What projects are you currently working on?
Right now I’m working on my biggest computer game yet. It will be the outcome of 10 years of experience in creating games such as Submachine and Daymare Town, combined with my comic book style of storytelling and watercolor graphics. It’s my most ambitious project to date. As for comic books I’m writing next chapter of the Blaki series, which will probably be published next year, and after that another Revolutions trilogy.