halfbum
July 5, 2012
strona 1 – 15 czerwca;
strona 23 – 5 lipca;
pół albumu przeleciało. Timestamp noted.
strona 1 – 15 czerwca;
strona 23 – 5 lipca;
pół albumu przeleciało. Timestamp noted.
This is the most efficient way to file your sketches for ever and ever.
Nie jestem fanbojem Skutnika. Nie mam żadnego starszego tomu jego Rewolucji (nad czym w sumie ubolewam). LubięPana Blakiego (zwłaszcza ten pierwszy zeszyt, którego nie posiadam). Generalnie podoba mi się styl i fantazja gościa, ale cały czas nie mogę ogarnąć tego, że fizjonomie części jego bohaterów wyglądają jak dupy, a dotychczasowe kooperacje z Jerzym Szyłakiem raczej mnie odrzucały. Po czym okazało się, że razem z Szyłakiem zrobił nowy tom Rewolucji, a wydawca z dumą orzekł że to najlepszy z dotychczasowych tomów cyklu.
No cóż.
Lata całe bojkotowałem Szyłaka, zapoznając się z jego komiksową twórczością raczej z ciekawości, jakiego typu ruchania zawarł w swoim scenariuszu tym razem. Ale Rewolucje to Rewolucje, a i stosunek do szyłakowych płodów zaczął mi się zmieniać, bo w miarę szperania odkryłem parę różnych rzeczy co mi jednak pasowały.
Mateusz, o ile pamiętam, określił kiedyś fabułę jako pozbawioną tak zwanych ‘szyłakizmów’, co od razu rozwiewa wątpliwości. Wspólnie (o ile pamiętam) pisany scenariusz dopasowany jest w pełni do specyfiki serii, nie wychylając się poza ustanowioną konwencję, a dla odmiany wnosząc niespotykany w niej dotąd poziom zabawy strukturą dzieła.
Dygresyjne info dla tych, co nie czytali, a oczekują orgii i gwałtów grupowych: nie. Nie w tym komiksie. Tu jest po prostu porządnie skrojona historia. Jak chcecie dymania, to się zawiedziecie.
A więc jest story, jest statek, jest morze. Sama historia jest raczej na poziomie przyczynowo-skutkowym nieskomplikowana i można by ją streścić w trzech zdaniach. Co innego klimat i atmosfera. Pozorna prostota zawiera w sobie liczne przeplatające się wątki, stopniowane napięcie, tajemnice i makabryczną kulminację. O ile kojarzę to są odwołania do poprzednich tomów cyklu (lata temu czytałem, nie bijcie ale nie pamiętam, choć kinematograf wyłapałem). Z drugiej strony to trochę taka alternatywna historia Titanika, ożeniona z Hitchcockiem i filmami katastroficznymi z lat 70-tych. Mateusz sam mówi że ten cykl to takie trochę historie alternatywne, takich zapomnianych, zagubionych wynalazków. Tutaj akurat nie chodzi o wynalazek a o statek. Może miał on rejs przed Titanikiem, ale tajemnica związana z rejsem jest zbyt ponura, by zachowały się przesłanki o tym statku? Kto to może wiedzieć?
Równocześnie z fabułą, napięciem i przeplataniem wątków, wchłaniając ten komiks, zorientowałem się że mam do czynienia z jedną z najlepiej skonstruowanych od strony formalnej fabuł komiksowych, z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Wątki mieszają się ze sobą w sposób niesamowicie płynny i przemyślany. Całość, jak już pisałem i mówiłem parę razy, jest dla mnie komiksowym odpowiednikiem filmu zrobionego w jednym ujęciu. Uwaga narratorów płynnie przechodzi z jednego bohatera na drugiego w momencie gdy obaj się mijają, by towarzyszyć mu do momentu, w którym zawiesi się na przykład na widoku z za burty, czekając na wschód słońca, by dalej śledzić rozwój wypadków podążając za kimś innym. To jest precyzyjne i świetnie dopracowane. Miałem po lekturze dziką frajdę z czytania go po raz drugi, co mi się rzadko zdarza, a potem przejrzenia po raz trzeci, analizując przejścia narracyjne, co mi się już w ogóle nie zdarza. Nie wszystko się dla mnie w pewnym momencie kleiło, ale wszystko jest na planszach i na kadrach, nic pomiędzy. To się naprawdę kapitalnie klei.
Inna sprawa że porywa bardziej sposób sklejenia, niż sama fabuła.
Świetnie całości dopełniają skutnikowe akwarele. Nie przeszkadzało mi że w sumie perspektywy nie są wymyślne, albo widać bohaterów z boku, albo w rzucie izometrycznym. Dużo bardziej podobało mi się użycie akwarelek niż wcześniej, a niebieska paleta barw świetnie pasuje do morskiego klimatu. Chętnie bym zobaczył kiedyś komiks Skutnika pacnięty w całości akwarelami, bez autlajnów. Pewnie takie są, a ja się kompromituję że nie znam, ale fajnie miesza barwy, różnicuje tym plany, po prostu mi się to podoba.
Generalnie morskie Rewolucje to dla mnie polski komiks roku 2011. Chwilę się zastanawiałem czy palma pierwszeństwa nie należy się Czasem, ale jednak Na morzu wywołało we mnie większe zaciekawienie.
Gonzo
Album to krótkie formy z zinów z przełomu tysiącleci. Są jednoplanszówki, sa formy na parę stron. Nieco surrealizmu, oniryzmu i psychodeli, sporo bełkotu. Scenariuszowo to o perły tu raczej ciężko, ale są też fajne ciekawostki pokroju przedpotopowego Blakiego, czy kwaśnych zabaw Małym Nemo McKaya. Co innego rysunkowo. To różne, zupełnie różne często od siebie style, a tym bardziej inne od tego co Skutnik wyrabia w swoich komiksach od dobrych paru lat. Mnie szczególnie do gustu przypadły zabawy z rysowaniem kadrów z minimalną ilością odrywania pisaka od papieru. Fajne.
Ten album spełnia określoną funkcję – daje wgląd w to, co jeden z bardziej cenionych obecnie rysowników… średniego (???) pokolenia wyrabiał te dziesięć, naście lat temu. Jak wyglądały jego poszukiwania, powiedzmy, artystyczne (no wiadomo że komiks to nie sztuka, ale niech będzie), jak eksperymentował, jak kształtował się jego warsztat i zmieniał styl. Takich rzeczy jest mało na naszym rynku, fajnie że powstają, na pewno są osoby, które chciały takie coś zbierające zapomniane już plansze Mateusza posiąść.
Z drugiej strony – nie byłbym sobą, gdybym nie pojęczał, a mam na co. Karma musi się wyrównać, po słodzeniu za Rewolucje.
Nie rozumiem klucza, według którego poszeregowano komiksy. Daty zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przecież można by chyba je uszeregować chronologicznie. Czy może stał za takim rozwiązaniem inny powód? Jaki???
Dalej. Pomimo wglądu w to, jak wyglądał warsztat Skutnika te naście lat temu, w dalszym ciągu są to w większości średnie historyjki, z których chyba żadnej już nie pamiętam. Część jest do scenariuszy autorskich, część nie, mniejsza o to.
W efekcie to tomiszcze zinowych płodów sprzed dekady. Fajnie że takie rzeczy się wydaje, jest to kontrast pewien do choćby szkicownika KRLa, gdzie się załapały tylko szkice, a takich na przykład zapomnianych komiksów których pewnie Karol ma w pytę, już nie ma. Podobnie pewnie będzie ze szkicownikiem Śledzia (gdzież ach gdzież są komiksy z czasu Azbestu?). Nie w pełni jednak rozumiem potrzeby, by zinowe mazy puścić na dobrym papierze, w grubej oprawie i za 50 zetów. Zawartość by mi bardziej pasowała jednak do bardziej ascetycznego wydania, ot, choćby wcale nie żenującego Best off the Ziniols.
Mimo wszystko nie odradzam, nie potępiam, nie krytykuję. Tak samo jednak jak ostatnie Rewolucje mogę polecić każdemu, tak strychowa archeologia to raczej album dla a) kolekcjonerów co łykają wszystko i b) fanbojów Skutnika. Typuję zresztą że Timof na taki target właśnie wykalkulował nakład. Reszta może sobie chyba ten album odpuścić, czekając na kolejne Rewolucje.
Nie wiem. Mam problem. Takie wydanie ziniarskich płodów wydaje mi się zupełnie nieadekwatne. Co by nie mówić Skutnik to jeszcze ani nie Christa, ani nie Baranowski, a skoro nie zacność zawartości przesądziła o formie wydania to co? Żywy klasyk średniego pokolenia, zamieszkujący trójmiasto, producent gier, komiksy robiący pokątnie? Z drugiej strony fajnie było te ciekawostki wchłonąć, nawet jeśli wiele mi po nich w głowie nie pozostało.
autor: Gonzo.
przykładowe plansze | sample pages
Fin de Millennium, złoty okres komiksowej prasy kserowanej, formalnych eksperymentów i poszukiwania stylu, tego jednego, jedynego, rozpoznawalnego, który pozwoliłby czytelnikowi na pierwszy rzut oka powiedzieć – to narysował Skutnik. Teraz, dziesięć lat później, jak już wiem jak to się wszystko potoczyło, mogę z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na tamte czasy i tamte zmagania z narracją komiksową. Połowy tych komiksów w ogóle nie pamietałem, dlatego tym większe było moje zdziwienie, że ten materiał pomimo upływu czasu nadal się broni. Przynajmniej w moich oczach. Nie mogę co prawda powiedzieć że to moje początki, ale to są najwcześniejsze rzeczy które w ogóle nadają się do pokazania. To moje ostateczne rozliczenie z przeszłością, więcej trupów w szafie ani na strychu nie mam.
recenzje:
At long last, the tantalizing conclusion for one of more interesting PNC series on the internet. A creation of partnership between Mateusz Skutnik and Karol Konwerski, the Covert Front series focuses on Kara’s stealthy adventure through traps and trickery while uncovering the ongoing mystery of Karl Von Toten’s disappearance and his unknown creation that may changes the fate of their world. Not to mention that Kara’s enemies are already hot on her trail, hoping to find Von Toten first before she does…
The game is afoot!
Oh, wrong genre… Moving on.
All in all, Covert Front 4 promises answers to series’ questions and it didn’t disappoints, even though it also left several new ones up to your interpretations. Deus ex opus it is not, but is it the Covert Front game we all have been waiting for? It definitely is, even though it is marginally different and a bit refreshing than the ones that came before it.
GRAPHIC
Beautifully muggy and that’s all you need to know. Soft earthy colors, ornate details, and elaborated architectures rule the game in every scene, bringing the world to life through their intricacy without being dominating. Such is the talent of Mateusz Skutnik to ground anything mystical and fantastical down to earth, making the atmosphere of Covert Front eerily realistic. This is especially true with some of more interesting revelations are brought to light, easily propelling the espionage genre into realm of science fiction. The graphic also lends to the game, clearly highlighting objects and areas of importance so navigations and puzzles are easier to handle than many clunky PNC games you can find on the internet.
While the game shone with brilliances, it pales in comparison to the marvelousness that is Covert Front 3’s sheer variety that perfectly compliment its depth. While Covert Front 4 isn’t no slouch when it comes to art style and atmosphere, it simply felt bit hollow in areas where it failed to create a sense of depth and immersion in ways where the very colorful and vibrant settings of CF3 succeeded. It is a bit difficult to feel that you’re actually venturing through different areas when the tones and atmospheres of art style felt very similar, causing the variety in the game to dull.
That is mostly due to situational writing and plot that bring the game to life where it failed to fulfilled its untapped potentials, which will be discussed more in later sections of this review. Even so, this game is gorgeous and that’s all you need to know.
9.2 / 10
SOUND
Just as haunting and beautiful as the other games in the series. Soothing and unnerving soundtracks quietly dominating the game backing by well designed sound effects. Not to mention that solid voice acting of Kara didn’t detract from the experience.
The only complaint I have about the soundtrack that it isn’t very thrilling, but that’s just me. For the espionage stealth genre, do we really need Hollywood-caliber soundtracks? Even any high-tense non-melodic soundtrack can compliment the series just as well. As far as we’re concerned, we ask for nothing more.
10 / 10
GAMEPLAY
A bit of mutated creature that is difficult to classified. It is not a failure in anyway. It is not a mixed bag either. Nor it is a huge success, even if it is very very good. The navigation is easy and clean, the puzzles are neither extremely difficult nor painfully easy, the menu system is a huge upgrade over the slightly clunky version of CF3. So what keeping this title from reaching the upper echelon of PNC gaming?
Once again it is the case of unfulfilled potential, failing to provide a nice of variety where CF3 succeeded at. Despite the interesting twist the game offered in the late-middle of second chapter, many of the navigations and puzzles felt like they’re artificially inserted there to extend play time and to constantly nudging us into right direction instead of stopping us and forcing us to think about where we need to go many times along the way.
The game’s first chapter in the airfield was the right step in direction, having us tracing down intel to certain address in Libson, but the game turned for weird after reaching the city in second chapter. I was turned off a bit when we found the address so easily, without any assistance of maps or locals. Not to mention that I thought the location would be guarded, making for a nice opportunity to sneak into the house for some sleuth-like inspection. After the smart shift in puzzle for a time, we were then lead to easily find the location of Von Toten by weird deus ex machine. Then for third chapter where I headed deeper into city, meeting military resistance. I wish there could be more to this stealth navigation, slipping through the army that is combing the city. The end puzzles leading to Von Toten are quite nice, though bit lacking in establishing a sense of satisfying payoff. At least we were treated to well directed cutscene at the end.
Covert Front 3 made better uses of its setting, knowing how to play out certain situations using certain kind of tools or skills. Covert Front 4 teased that for a while, but never played out its hand as effectively as CF3 does.
Even so, the unfulfilled potentials couldn’t bogged down what made the game so good: the wondrous airfield, huge city that is easy to navigate (a success considering how challenging that has to be), wicked twist in the middle of game, puzzles that are well designed and can hurt your brain. The whole experiences are constructed well as expected of Mateusz, even if the experiences felt bit shallow with missed potentials.
At least, I will always remember this game for THAT TWIST and some nice tributes, too. For those of you complaining about how difficult it is… if you’re not paying attention to the whole series and what this puzzle ask of you to do, then I pray for your sad sad soul :D
8.5 / 10
PLOT
A satisfying conclusion that tied up the whole Covert Front story nicely, even if it left some plot holes and unanswered questions. What I love about the game is that it answered and concluded the story of Von Toten and Kara without any needed personal resolutions. The mission is over. That’s the vibe I am getting from the game and it is no less than satisfying.
Even so, there are areas of plot and details that bother me:
– Kara landing onto airfield… with German army already there? Why wasn’t she detected in first place?
– How could Kara find the address in Libson so easily without use of map or local? Was she that well trained or what?
– When Kara first stumbled upon the address, how did she get inside after getting passed out or knocked out? There were no guards shown at all, considering the importance of that location.
– How could the building where Von Toten is in be shimmering like that? If it is artificially created, then how come the army didn’t notice that? They couldn’t have ignore the beams or ripples of energy emanating from it.
Finally, what of the “Organization” that may have kidnapped and keeping Von Toten locked up? To not hear anything of it after being teased about it in three previous games is bit of a slap to the face. Considering that we finished the game having found Von Toten, lack of resolutions about the Organization is the biggest letdown of all. Not to mention that Von Toten’s machine may have fell into German’s hands considering that they’re combing the city, even when Von Toten clearly stated that he didn’t want it to happens. Another missed opportunity.
Even so, there are much to like about the plot with Kara being her usual stealthy self and Manfred being constantly hot on her tail. The final payoff in the end with Kara and Manfred is brutal yet effective. If you didn’t expect Kara to do that, then you forgot that she’s a badass secret agent :D Another of stand out is, of course, the mid-game twist, putting into questions of possibly everything around her and her future. The final scene with Von Toten and Kara is extremely fitting, given the espionage sensibility of the series.
Even with lot of clunky plot details bogging down the game, what I get from this experience that the story certainly went out with a high note.
9.2 / 10
As you can see, Covert Front 4 is an ambitious game that have a lot going on to live up to its expectations. It met most of them while falling well short of several others. Because of this, Covert Front 4 failed to snag the title of “Best in the Series” from amazing Covert Front 3. But don’t go ignoring this game… it may stab you in the back for your attentions when you at least expect it to and you would still love this killer.
I had a lot of fun with this game despite its shortcomings. It may not be one of the greatest games I ever played, but it is one of more enduring endings I have bear witnessed in PNC gaming. The adventures of Kara may have finally found its ending, but in our imaginations would she continues to thrive well into her future espionages.
A perfect end she very well deserved.
FINAL SCORE:
9.3 / 10
author: -ak-.