Rewolucje 6; recenzja na Onecie
December 27, 2011
Ostatni rejs.
Tym razem do stworzenia najnowszego tomu „Rewolucji” Mateusz Skutnik zaprosił Jerzego Szyłaka. Powstała bardzo subtelna historia.
Jerzy Szyłak jako scenarzysta lubi sobie poświntuszyć, a większość jego komiksów kręci się wokół seksu. Tak było również w przypadku wcześniejszych pozycji (cóż za niefortunne słowo) stworzonych do spółki z Mateuszem Skutnikiem – „Alicji” i „Wyznań właściciela kantoru”. W „Rewolucjach. Na morzu” Szyłak zrezygnował ze swojej ulubionej tematyki, ale i tak pod jego wpływem ostatni tom serii Mateusza Skutnika zmienił jej oblicze.
„Rewolucje” są cyklem dość szczególnym. Skutnik stworzył w nim świat łudząco podobny do naszego, zamieszkany przez humanoidalne istoty, w którym rozwój cywilizacyjny potoczył się trochę innymi torami niż u rasy ludzkiej. Tę komiksową rzeczywistość poznajemy nie poprzez polityków czy artystów, ale osobistości nauki – to oni są tutaj motorem napędowym świata. Chodzi o naukowców-romantyków rodem z XIX wieku – szaleńców, pasjonatów, straceńców, którzy swoim badaniom i teoriom są w stanie poświęcić życie. Główny bohater nowelki „Kinematograf” z albumu „Monochrom” pracuje nad kolorowymi ruchomymi obrazami (czarno-biały film uznaje za półprodukt), a jednocześnie doświadcza niespodziewanej śmierci żony. Innych z kolei dotyka atak geniuszu, niezwykłej choroby, pod wpływem której doznają olśnienia i czym prędzej spisują swoje myśli w opasłe tomy, zanim zakończą swój żywot gwałtowną śmiercią. Los człowieka zakochanego w nauce, poszukiwanie sensu rzeczywistości, melancholijny nastrój opowieści – wszystko to charakteryzowało dotychczas wydane tomy serii. Teraz Skutnik postanowił od tego odpocząć.
„Na morzu” to komiks, który chętnie poddałby analizie Umberto Eco. Fabuła, na pierwszy rzut oka prosta i przyjemna, korzysta ze schematów kryminału i thrillera. Do tego znajdziemy tu trochę intertekstualnych nawiązań, na czele z „Ptakami” Hitchcocka, wokół których kręci się główny wątek opowieści. Zresztą filmowy kontekst ciągnie się aż do końca tomu. Nieprzypadkowo, wszak Szyłak to przecież nie tylko badacz komiksu, ale także znawca X muzy. „Na morzu” jest niezobowiązującą, acz subtelną zabawą w wyłapywanie konwencji, nawiązań i smaczków. Choć zmienił się charakter opowiadanej historii, rysownik pozostał wierny swojemu stylowi. Nadal posługuje się swobodną, surową kreską i doskonale panuje nad kolorem, częstując nas stonowaną akwarelą. Akcja dzieje się na morzu, więc kadry toną w odcieniach błękitów, morskiej zieleni i szarości.
Fani „Rewolucji” stroną graficzną zapewne będą oczarowani. A scenariuszem? Jednorazowy skok w bok może odświeżyć cykl, ale drugi raz ten sam numer nie przejdzie. Tym bardziej że choć Skutnik stworzył komiks o naukowcach, nigdy nie była to seria hermetyczna. Co docenili również redaktorzy magazynów komiksowych na Zachodzie, drukując niektóre nowelki z „Rewolucji”, chociażby w znanym na całym świecie słoweńskim „Striburgerze”. Miejmy nadzieję, że na fali nowej mody na ekranizację polskich historii obrazkowych – po „Jeżu Jerzym” i nadciągającym „Wilq” – seria Skutnika doczeka się w końcu dobrej wersji filmowej. Wprawdzie mieliśmy już ekranizację wspomnianego wyżej „Kinematografu”, ale krótkometrażówka, jaka kilka lat temu wyszła spod ręki Tomasza Bagińskiego, była zimna, bezduszna i zupełnie nie oddawała uroku pierwowzoru. Przydałoby się tłumaczenie na język obcy, bo dzięki swojemu uniwersalnemu charakterowi, to jedna z najciekawszych polskich serii komiksowych na eksport.
Sebastian Frąckiewicz